sobota, 28 grudnia 2013

Święta z kardynałem" - Fannie Flagg

Tegoroczne Święta już za nami, a ja zaglądam na inne blogi i sprawdzam Wasze choinkowe łupy. Kilku bardzo zazdroszczę (m.in. u Marioli S.) i wszelkie godne uwagi tytuły zapisuję na moją coraz dłuższą listę MUST HAVE. 
Z zainteresowaniem przeglądam też Wasze świąteczne lektury (najciekawsza wydała mi się książka Martyny Ochnik "Pewnego dnia, w grudniu", o której przeczytałam u Kaś ). 


Powoli kończąc ten okołoświąteczny czas chciałabym jeszcze opowiedzieć Wam o książce, która idealnie oddaje magię Bożego Narodzenia, choć jej akcja toczy się przez cały rok. Ta książka to "Święta z kardynałem" (lub inny tytuł "Boże Narodzenie w Lost River"), której autorką jest Fannie Flagg (nie rozumiem jak można przybrać tak infantylnie brzmiący pseudonim. W rzeczywistości autorka nazywa się Patricia Neal). Wszystkim, którzy czytali "Smażone, zielone pomidory" tego nazwiska przedstawiać nie trzeba, innym powiem tylko - koniecznie sięgnijcie po jej książki!!!


Głównym bohaterem "Świąt z kardynałem" jest Oswald T. Campbell, 52-letni rozwiedziony mężczyzna bez rodziny, który w dzieciństwie został podrzucony na schody kościoła. Imię (pierwsze wolne) nadano mu w sierocińcu a inicjał drugiego imienia i nazwisko wzięło się od puszki zupy pomidorowej firmy Campbell, którą przy nim znaleziono. Ze względu na stan zdrowia Oswald przebywa na rencie, a podczas badań kontrolnych dowiedział się, że jego choroba posuwa się tak szybko (rozedma płuc), że w wersji optymistycznej, przy zmianie klimatu zostało mu najwyżej dwa lata życia. Jeśli zostanie w Chicago, pożyje zapewne krócej. Lekarz zasugerował mu wyprowadzkę do miejsca, gdzie klimat jest łagodniejszy i wręczył ulotkę hotelu w Lost River. Oswald przemyślał sprawę i zadzwonił pod numer znajdujący się na ulotce. Niestety okazało się, że numer od dawna jest nieaktualny, a hotel spłonął w 1911 roku (tak - ulotka nie była zbyt aktualna), o czym dowiedział się od kobiety, która odebrała telefon w świetlicy miejskiej w Lost River i obiecała poszukać dla niego jakiegoś niedrogiego lokum w okolicy. Campbell nie sądził, że ktoś zupełnie bezinteresownie może chcieć zajmować się jego sprawami, więc tym bardziej zdziwił się gdy kobieta oddzwoniła z dobrymi wiadomościami. 

W ten sposób główny bohater trafił do niewielkiego miasteczka gdzie klimat jest łagodny, okoliczna rzeka niesie orzeźwiającą bryzę, a mieszkańcy są w większości mili i uprzejmi. Tu dzieci zawsze dostają prezenty o których piszą w listach do Świętego Mikołaja, a dwa bractwa Mistyczny Zakon Tajnego Stowarzyszenia Królewskich Kropek i Mistyczny Zakon Królewskich Groszków potajemnie dokonują dobrych uczynków. 
Oswald zaprzyjaźnił się z właścicielem sklepu - Royem, opiekunem ptaszka kardynała, z najlepszym wędkarzem w okolicy Claudem oraz licznymi paniami, w oczach których był najlepszą partią w okolicy. Nie chcę zdradzać Wam za dużo szczegółów by nie zepsuć przyjemności z lektury. Mogę tylko powiedzieć, że Lost River na wiele różnych sposobów odmieniło życie Oswalda - nie tylko znalazł przyjaciół, ale też odkrył swoje pasje i bardzo mocno zaangażował się w życie lokalnej społeczności, zwłaszcza gdy w miasteczku pojawiła się mała dziewczynka Patsy. A co dokładnie się wydarzyło, skąd w tytule książki ptaszek kardynał dowiecie się z kartek powieści. Do czego oczywiście gorąco Was namawiam. Dodatkową rekomendacją niech będzie fakt, że Fannie Flagg potrafi wymyślać cudowne historie, niosące nadzieję i przywracające wiarę w ludzi. U niej dobro zawsze zwycięża, a dobre uczynki są nagradzane. 

"Święta z kardynałem" dostają ode mnie 6, bo uważam, że to najlepsza powieść świąteczna jaką przeczytałam w ostatnich latach. 


poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wesołych Świąt !

Życzę Wam miłych, ciepłych i rodzinnych
Świąt Bożego Narodzenia. 
Niech te dni będą dla Was najprzyjemniejszymi
w całym roku. 
 
Wesołych Świąt!!!

źródło: stylowi.pl



sobota, 14 grudnia 2013

50 książek pod choinkę wg. Gazety

Wczoraj na portalu gazeta.pl pojawiła się lista 50 książek do poczytania w Święta.

źródło: gazeta.pl
Cały artykuł znajdziecie TUTAJ

Oczywiście nie wszystkie książki przypadły mi do gustu, kilku typów nie rozumiem, ale jest też kilka (nawet więcej niż kilka), które szczególnie zwróciły moją uwagę, m.in. nowy Mankell, Marcin Meller, kryminał J.K. Rowling, Danuta Stenka, Tymon Tymański, czy Jerzy Pilch.

A jakie są Wasze typy na czytanie pod choinką 2013?
Co dodalibyście do tej listy?

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Grudniowe lektury - Richard P. Evans i inni

Postanowiłam, że w tym roku moje grudniowe lektury będą pozytywne, ciepłe i otulające jak wełniany koc i będą preludium do zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. 
Na wszelki wypadek już wcześniej przygotowałam sobie kilka książek, które dotykają świątecznej tematyki i niosą nadzieję i teraz powoli wypełniam ten plan. 

Na pierwszy ogień poszły "Stokrotki w śniegu" Richarda P. Evansa
"Zły. Okrutny. Bezwzględny. Tyle i aż tyle można o nim powiedzieć. James Kier jest człowiekiem, który nie dba o nikogo, ani o swoją żonę, ani o syna. Liczy się tylko on.
Kiedy ginie w wypadku, wszyscy nareszcie mogą powiedzieć, co o nim sądzą. Tylko, że James żyje. A to, co słyszy na swój temat, jest dla niego szokiem.
Postanawia się zmienić. Ale jak odzyskać miłość żony, którą opuściło się w chorobie? Jak poprosić o wybaczenie młodą matkę, którą pozbawiło się domu? I jak żyć ze świadomością, że zniszczyło się czyjeś życie?
Nigdy nie jest za późno, by zacząć czynić dobro."




Teraz kończę "Doskonały dzień" tego samego autora: 
"Robert Harlan ma trzy miłości swojego życia: wspaniałą żonę Allyson, ukochaną córkę Carson i pisanie. Na co dzień pracuje jako przedstawiciel handlowy małej stacji radiowej, żywiąc nadzieję, że któregoś dnia będzie mógł poświęcić się całkowicie pisarstwu. Gdy niespodziewanie zostaje pozbawiony pracy, Allyson zachęca go do realizacji swojego marzenia bycia pisarzem. Po kilku miesiącach intensywnej pracy kończy książkę pod tytułem "Doskonały dzień", której kanwą stał się spędzony wspólnie czas przez żonę i jej umierającego na raka ojca, na krótko przed jego śmiercią.
Powieść staje się ogromnym sukcesem i Roberta wciąga nowa rzeczywistość, z dala od żony i domu. Po jakimś czasie zapomina o tym, co dotąd było dla niego najważniejsze, aż pewnego dnia, na parę tygodni przed Świętami Bożego Narodzenia, spotyka nieznajomego, który mówi o intymnych szczegółach z jego przeszłości, teraźniejszości, a co najważniejsze, przepowiada mu przyszłość. Będąc przekonany, że zostało mu tylko parę tygodni życia, Robert zaczyna odkrywać prawdę o sobie: kim się stał, co utracił i co musi zrobić, by odnaleźć ponownie miłość."

Nie znałam wcześniej książek Richarda P. Evansa, ale domyślałam się czego mogę spodziewać się po tym bestsellerowym pisarzu. I to się właściwie potwierdziło. Jeśli jego książki sprzedają się na całym świecie i mają miliony, miliony czytelników to musi to oznaczać, że nie są to pozycje wyszukane czy trudne, ale lekko napisane, podejmujące w sposób przystępny tematy bliskie każdemu. Ot, takie historie chwytające za serce - bajki dla dorosłych. A mimo to, mimo że unikam wszelkich bestsellerów, to dałam się kupić temu pisarzowi. Głównie ze względu na tę świąteczną aurę opowiadanych przez niego historii. Historii niosących nadzieję w nowy początek, w moc wybaczania i miłości. I pewnie przez większość roku taka literatura nie przypadłaby mi do gustu, ale grudzień jest jednak wyjątkowy i cuda się zdarzają :)
Obie książki przeczytałam z nieukrywaną radości i przyjemnością, a samopoczucia nie psuła nawet świadomość, że dawno minęła północ, a następnego dnia trzeba wstać przed świtem.

W planach mam jeszcze "Podarunek" też tego autora i "Święta z kardynałem" Fannie Flagg.

A jakie są Wasze ulubione świąteczne powieści, książki, do których lubicie wracać w ten świąteczny czas?


 



















niedziela, 1 grudnia 2013

"Brak wiadomości od Gurba" - Eduardo Mendoza







Tytuł: "Brak wiadomości od Gurba"
Autor: Eduardo Mendoza
Tłumaczenie: Magdalena Tadel
Tytuł oryginału:"Sin noticias de Gurb"
Wydawnictwo:Znak
Data wydania: 2010
Liczba stron: 164











Eduardo Mendoza ..... To nazwisko znam od wielu już lat, właściwie od momentu kiedy na naszym rynku pojawiła się "Przygoda damskiego fryzjera". Wtedy próbowałam przeczytać tę książkę, ale z jakiegoś powodu nie przypadła mi do gustu. Dziwne, bo myślę, że teraz umiałabym ją docenić. Potem, po kilku latach wpadła mi w ręce inna książka "Mauricio, czyli wybory", którą przeczytałam z ogromną przyjemnością i "Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa", przy której setnie się ubawiłam. 
Dlatego, gdy kilka dni temu miałam okazję przeczytać "Brak wiadomości od Gurba" nie wahałam się ani chwili. Podejrzewałam, że będzie mi się podobać i tak w istocie było. Jest to bowiem zabawna, choć nie pozbawiona morału krótka opowieść o dwóch przybyszach z kosmosu, którzy pojawili się na ulicach Barcelony. Tytułowy Gurb wyszedł na zwiady i przepadł, więc jego szef postanawia opuścić statek kosmiczny i trochę się rozejrzeć. Okazuje się, że początki na Ziemi nie są zbyt łatwe: 
"15.00
[...] Wpadam do rowu wykopanego przez Katalońskie Przedsiębiorstwo Gazowe.

15.02
Wpadam do rowu wykopanego przez Katalońskie Przedsiębiorstwo Hydroelektryczne.

15.03
Wpadam do rowu wykopanego przez Katalońskie Przedsiębiorstwo Wodno-Kanalizacyjne.

15.04
Wpadam do rowu wykopanego przez Państwowe Przedsiębiorstwo Telekomunikacyjne.

15.05
Wpadam do rowu wykopanego przez Związek Mieszkańców z ulicy Córcega.

15.06.
Postanawiam zrezygnować z kierowania się doskonałym planem heliograficznym i patrzeć pod nogi." (s. 13-14)

Kosmici mogą materializować się gdziekolwiek zechcą i przyjmować dowolne postaci, choćby Mahatmy Gandhiego, Piusa XII czy Gary`ego Coopera.
źródło
"10.01
Grupa młokosów zaopatrzonych w noże odbiera mi portfel.

10.02
Grupa młokosów zaopatrzonych w noże odbiera mi pistolety i gwiazdę szeryfa.

10.03
Grupa młokosów zaopatrzonych w noże odbiera mi kamizelkę, koszulę i spodnie.

10.04
Grupa młokosów zaopatrzonych w noże odbiera mi buty, ostrogi i harmonijkę." (s.18-19)

Oj, uśmiałam się przy tej książce jak przysłowiowa norka. Szef Gurba ciągle wpada w nowe kłopoty, ma problemy z przystosowaniem się do życia na Ziemi, dziwi się wielu sprawom i mimo, że jest istotą niezwykle inteligentną ("czysta inteligencja, iloraz 4800" - s. 5) to wielu rzeczy po prostu nie rozumie. I ciągle ląduje w areszcie.
Drobną wadę tej książki stanowi dość wyraźne osadzenie jej w Barcelonie, w latach 90-tych XX wieku. Polski czytelnik nie jest w stanie wyłapać niektórych kontekstów oraz skojarzyć kilku nazwisk pojawiających się w historii.
Początkowo myślałam, że "Brak wiadomości od Gurba" będzie weselszą i lżejszą wersją "Czekając na Godota", ale nie. Gurb poniekąd zostaje odnaleziony. Dlaczego "poniekąd"? Przeczytajcie książkę :))
 
PS. Czytając tę książkę nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że czasami, gdy znajdę się w jakiejś nietypowej sytuacji lub w dziwnym towarzystwie, też czuję się jak kosmita. Ostatnio tak miałam, gdy zostałam wysłana na szkolenie, które okazało się zupełnie nie dla mnie. Wszyscy zawzięcie dyskutowali, zadawali mnóstwo pytań, a ja nie miałam pojęcia o co chodzi. Po kilku godzinach okazało się, że pozostali uczestnicy, to ludzie, którzy rozliczają projekty unijne, a szkolenie dotyczyło jakiejś kwestii technicznych w tej materii ;)

5/6
 
 

czwartek, 28 listopada 2013

"Bezcenny" - Zygmunt Miłoszewski




Jeśli do tej pory nie mieliście do czynienia z prozą Zygmunta Miłoszewskiego, musicie to zmienić jak najszybciej i sięgnąć po jedną z jego książek. "Bezcenny" jest drugą pozycją, którą poznałam. Wcześniej z dużą przyjemnością przeczytałam "Uwikłanie", trochę nietypowy kryminał, którego głównym bohaterem nie jest jak to zwykle policjant, lecz prokurator Teodor Szacki. Jednak to nie o "Uwikłaniu" chciałam dzisiaj pisać, lecz o najnowszej książce Miłoszewskiego. "Bezcenny" nie jest kryminałem. To krwisty, pełen zwrotów akcji, thriller, którego - mam wrażenie - nie powstydziłby się żaden z topowych amerykańskich pisarzy-thrillerowców. Miłośnicy tego gatunku znajdą tu szalone pościgi, zamachy, agentów różnorakich wywiadów, jest też sex i polityka i wielkie tajemnice II wojny światowej.







1945. Niemcy przegrywają wojnę, każdy myśli tylko o sobie. Generalny Gubernator Hans Frank ukrywa najcenniejsze łupy, a wraz z nimi bezcenny sekret, który ma zapewnić mu nietykalność po wojnie. Skarb ginie bez śladu w tajemniczych okolicznościach.

1946. Do Polski powracają zrabowane dzieła sztuki z Damą z Gronostajem Leonarda da Vinci na czele. Brakuje Portretu Młodzieńca Rafaela Santi, który od tej pory pozostaje najcenniejszym zaginionym na świecie dziełem sztuki i symbolem grabieży dokonanych w czasie II Wojny Światowej. W Muzeum Czartoryskich w Krakowie od ponad sześćdziesięciu lat na Rafaela czeka pusta rama.

Współcześnie. Doktor Zofia Lorentz, historyk sztuki i urzędniczka Ministerstwa Spraw Zagranicznych, próbująca sprawić, aby do Polski wróciło choć kilka z ponad 60 000 zaginionych dzieł, zostaje wezwana do kancelarii premiera. Sprawa jest pilna i ściśle tajna. Arcydzieło Rafaela zostało w końcu namierzone, a ona musi odzyskać je dla Polski. Legalna droga nie wchodzi w grę. Jedynym możliwym sposobem jest kradzież. Zofia podejmuje się zadania. Do jej zespołu dołączają cyniczny młody marszand, świeżo emerytowany oficer służb specjalnych i legendarna szwedzka złodziejka, specjalnie w tym celu wyciągnięta z więzienia*.


Wielką zaletą Miłoszewskiego jest to, że potrafi pisać - jego dialogi brzmią doskonale i nic w nich nie zgrzyta i nie przypomina sztywnych rozmów rodem z "M jak miłość", akcja ma właściwy rytm, a gdy dołożymy do tego specyficzne poczucie humoru (zwłaszcza gdy głos zabiera Lisa - Szwedka, której język polski daleki jest od literackiego) to całość wygląda naprawdę dobrze.

Choć rzadko sięgam po tego typu literaturę, to "Bezcennego" przeczytałam z ogromną przyjemnością. Zwłaszcza, że motyw przewodni działa na moją wyobraźnię. Wychowałam się na Panu Samochodziku, więc poszukiwanie skarbów jest wątkiem, który w literaturze lubię i takie książki, o ile są dobrze napisane, nigdy mi się nie znudzą. Słyszałam głosy, że Miłoszewski kalkuje Dana Browna. Nie wiem, znam tylko "Kod Leonarda da Vinci" i nie znajduję tu podobieństw. Co więcej, uważam, że to amerykański pisarz, mógłby się wiele od "naszego" nauczyć. Zwłaszcza w kwestii warsztatu. 

Dlatego polecam "Bezcennego" i zapewniać, że podczas lektury nie będziecie się nudzić :)
5/6

źródło zdjęcia


Ps. W najnowszym numerze "Twojego Stylu" możecie przeczytać wywiad z Zygmuntem Miłoszewskim, o jego skłonnościach do "Torcików Wedelskich", o systemie pracy i o tym, dlaczego każdy pisarz powinien słuchać żony. Bardzo ciekawa lektura, polecam!












* opis książki pochodzi ze strony wydawnictwa


niedziela, 17 listopada 2013

"Lokatorka Wildfell Hall" - Anne Brontë







Tytuł: "Lokatorka Wildfell Hall"
Autor: Anne Brontë
Tłumaczenie: Magdalena Hume
Tytuł oryginału:"The Tenant of Wildfell Hall"
Wydawnictwo: Mg
Data wydania: 2012
Liczba stron: 528












Kilka tygodni temu pisałam, że zaczęłam czytać "Lokatorkę Wildfell Hall", ale po ok. 50 stronach straciłam tempo. Jakże się cieszę, że nie poddałam się łatwo i zaczęłam jeszcze raz. I poszło. Och, jak poszło. Anne Brontë napisała doskonałą, świetnie skonstruowaną i ogromnie wciągającą powieść, zawierającą wszystkie te elementy, które sprawiają, że ma ona szansę na zawsze zapisać się w mojej pamięci. Uwielbiam (zresztą nie jestem w tym uczuciu osamotniona) klimat XIX Anglii - wielkie posiadłości, ogrody pełne zielonych zaułków, dżentelmenów (którzy nie zawsze zachowują się jak na ich status przystało), żony owych dżentelmenów (które wiernie przy nich stoją i nie skarżą się na swój los), ludzi, którzy pod płaszczykiem pobożności i dobrego wychowania tłumią żądze i emocje. I tak jak lubię książki Jane Austen, tak jak zachwyciłam się kiedyś Jane Eyre, tak teraz zauroczyła mnie "Lokatorka Wildfell Hall".  
Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy podczas lektury "Lokatorki Wildfell Hall" dotyczy ponadczasowości ludzkich cech i postaw. Pomimo, że książka została wydana w 1848 roku (w Polsce 1-sze wydanie ukazało się w 2012 roku!!!), to patrząc na jej tło społeczne, na rys psychologiczny postaci widać, że nie straciła nic ze swej aktualności. Ludzie zawsze byli, są i będą tacy sami. Niezależnie od miejsca, czasu i pozycji społecznej, zawsze będą osoby  dobre, kulturalne i szlachetne oraz łotrzy, egoiści i oszuści. Wszystkie te cechy znaleźć można w bohaterach "Lokatorki...." i być może to sprawia, że także w XXI wieku powieść ta znajduje liczne grono wielbicieli (a zwłaszcza wielbicielek).  

Tytułową bohaterką, tymczasową lokatorką Wildfell Hall jest piękna i tajemnicza Helen Graham. Pojawiła się ona nagle, wraz z kilkuletnim synem. Niewiadomo skąd przyjechała, ani jak długo pozostanie. Szybko staje się więc głównym tematem plotek, domysłów i niesłusznych osądów. Jedni twierdzą, że w przeszłości źle się prowadziła, inni mówią, że potajemnie spotyka się z jednym z okolicznych ziemian panem Lawrencem i dopatrują się podobieństwa między nim a synem pani Graham. Jedynym, który wierzy w uczciwość i dobroć mieszkanki Wildfell Hall jest Gilbert Markham. Jego fascynacja nową mieszkanką miasteczka jest ogromna i wywołuje w nim skrajne emocje - od szczęścia - gdy ma on nadzieję, że Helen podziela jego uczucia, do przygnębienia - gdy nakrywa ją na potajemnych, nocnych rozmowach ze swoim przyjacielem. Pewnego dnia pani Graham wręcza mu swój dziennik i prosi, żeby po zapoznaniu się z jego treścią, spróbował ją zrozumieć. Pierwsze wpisy w pamiętniku pochodzą sprzed kilku lat, kiedy Helen była młodą dziewczyną, panną na wydaniu. Pomimo ostrzeżeń i przykazań ciotki zakochuje się w Arthurze Huntingdonie. Gdy mija pierwsza fascynacja dziewczyna z przerażeniem odkrywa, że jej mąż jest zupełnie inny niż myślała na początku znajomości. Wydawał jej się zabawnym, niepoważnym, trochę nieokrzesanym młodzieńcem z dobrym sercem i szlachetnym wnętrzem. Tymczasem okazuje się, że jest to niedopowiedzialny i niedojrzały egoista, kobieciarz i pijak. Bohaterka jest na tyle dobrą i naiwną istotą, że wydaje jej się, że przykładem, pochwałą i zachetą jest w stanie go zmienić. Nic bardziej mylnego .......  

Warto zwrócić uwagę na formę "Lokatorki...", łączącą elementy powieści epistolarnej z dziennikiem. Zaczyna się od listu Gilberta Markhama do przyjaciela, później jest w dużej mierze dziennikiem Helen, by znów zakończyć się listem. Wątpiących w powodzenie tych zabiegów stylistycznych chcę uspokoić, całość jest skonstruowana doskonale i nic w kwestii ułożenia powieści nie drażni ani nie przeszkadza w lekturze.

Cóż jeszcze mogę dodać? Po całym tym piewczo-pochwalnym wpisie domyślacie się zapewne, że gorąco polecam tę powieść wszystkim tym, którzy lubią długie, wciągające historie i tym, którzy chcą poznać klasykę literatury angielskiej. Bo tym którzy już wcześniej poznali twórczość sióstr Brontë, tej pozycji polecać nie trzeba :-)

6/6


czwartek, 7 listopada 2013

"Księżniczka z lodu" - Camilla Läckberg






Tytuł: "Księżniczka z lodu"
Autor: Camilla Läckberg
Tłumaczenie: Inga Sawicka
Tytuł oryginału:"Isprinsessan"
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 2011
Czyta: Marcin Perchuć











Jestem chyba ostatnią blogerką, która nie czytała książek Camilli Läckberg. Był moment kiedy jej książki były wszędzie - w bibliotekach, na księgarnianych witrynach, wiele osób opowiadało mi o nich, przeczytałam też mnóstwo pozytywnych recenzji na blogach. Tak się jednak składa, że nie ciągnie mnie do książek, które są najpopularniejsze, najpoczytniejsze i w ogóle naj-. Wolę przeczekać wszelkie medialne szumy i po jakimś czasie przekonać się czy warto. Zazwyczaj czas nie jest sprzymierzeńcem popularnych lektur. Na szczęście tym razem było inaczej i "Księżniczka z lodu" okazała się nad wyraz miłą i wciągającą lekturą. Wybrałam formę audio, ponieważ poprzednia "empetrójkowa" książka była też kryminałem i na poranne korki na ulicach okazała się idealna.

Główną bohaterką "Księżniczki z lodu" jest pisarka powieści biograficznych Erica Falck, która wraca do rodzinnej miejscowości Fjällbacki by uporządkować sprawy po zmarłych tragicznie rodzicach. Przypadkowo zostaje wciągnięta w sprawę kryminalną i poprzez własne śledztwo próbuje rozwikłać zagadkę śmierci Alexandry Wijkner. W dzieciństwie Alex i Erica były bliskimi przyjaciółkami, ale straciły kontakt po nagłym wyjeździe Wijknerów. Początkowo policja podejrzewa samobójstwo, choć istnieją też przesłanki świadczące o morderstwie. Niestety sprawie nie pomaga fakt, że szefem zespołu dochodzeniowego jest zarozumiały i pozbawiony inteligencji (oraz czeszący się na "pożyczkę") Bertil Mellberg, który wierzy, że ta sprawa będzie trampoliną dla jego powrotu do Göteborga. Na szczęście w sprawę zaangażowany jest młody, inteligentny i sympatyczny policjant Patrik Hedström (zakochany w Erice od czasów szkolnych). Kiedy wydaje się, że schwytanie mordercy jest już kwestią czasu, policja znajduje kolejne zwłoki. 

Obok intrygi kryminalnej - ciekawej choć niezbyt błyskotliwej - autorka dużo uwagi poświęca wątkom obyczajowym. Umiejętnie rozwija motyw romansu Erici i Patrika, a także burzliwego małżeństwa jej młodszej siostry Anny, której mąż ma tzw. "ciężką rękę". Być może dzięki tym elementom książka bardziej przypadnie do gustu kobietom niż mężczyznom. Podoba mi się też osadzenie fabuły w niewielkim nadmorskim miasteczku, gdzie ludzie się znają, gdzie trudno ukryć tajemnice i gdzie osąd sąsiada jest czasami ważniejszy od prawdy.

"Księżniczka z lodu" to całkiem niezły kryminał z sympatycznymi i ciekawie opisanymi bohaterami. Wciągnął mnie do tego stopnia, że chętnie sięgnę po kolejne tomy z Ericą Falck i Patrikiem Hedströmem w rolach głównych. Kilka mi jeszcze zostało ;-)
1. Księżniczka z lodu

2. Kaznodzieja

3. Kamieniarz

4. Ofiara losu

5. Niemiecki bękart

6. Syrenka

7. Latarnik

8. Fabrykantka aniołków


Jak już wspomniałam wcześniej, słuchałam audiobooka. Lektorem był Marcin Perchuć. O ile jego głos jest przyjemny, o tyle interpretacja niezbyt przypadła mi do gustu. Zwłaszcza na początku drażniło mnie to jego czytanie, modulacja głosu i niemalże logopedyczne wymawianie słów. Potem albo się przyzwyczaiłam, albo on zaczął czytać lepiej, nie wiem. W każdym razie bez zgrzytów dobrnęłam do końca. Aczkolwiek do moich ulubionych lektorów mu daleko. 

Niemniej "Księżniczkę z lodu" polecam. Miłośnikom kryminałów Camilla Läckberg jest zapewne dobrze znana, ale myślę, że ze względu na ciekawe tło obyczajowe, lektura ta może przypaść do gustu także tym, którzy zazwyczaj po ten rodzaj literatury nie sięgają. 

4+/6
 

sobota, 2 listopada 2013

Seria "44 Scotland Street" - Alexander McCall Smith



Myślę, że większość z Was zna serię "44 Scotland Street", zwłaszcza że na niezliczonej ilości blogów pojawiały się recenzje przynajmniej jednego tomu. Tym, którzy znają ten cykl polecać go nie trzeba, a tym, którzy jeszcze na niego nie trafili polecam gorąco, bo trudno nie zakochać się w Edynburgu widzianym oczami Alexandra McCall Smitha.
Pierwsza część serii ukazywała się w "Scotsmanie" w odcinkach. Jednak duża popularność tej historii sprawiła, że Autor postanowił wydać ją w formie książkowej. Po zakończeniu pierwszej części nie planował kontynuacji, ale czytelnicy tak skutecznie namawiali, że zmienił zdanie i postanowił pisać dalej. W tym miejscu aż chciałoby się krzyknąć - "Dzięki Ci Boże za czytelników" ;) 

Jest to historia mieszkańców pewnej edynburskiej kamienicy i okolic - emerytowanej antropolożki, malarza, studentki, właścicielki kawiarni, właściciela galerii sztuki, pewnego zarozumiałego młodzieńca, apodyktycznej matki, jej potulnego męża i 6-letniego synka i kilku innych. O pierwszej części pisałam tutaj, obecnie kończę szóstą część. Sporo wydarzyło się przez te blisko 2000 stron i nie ma sensu opisywać fabuły, zwłaszcza że w przedmowie do każdego tomu Autor robi krótki wstęp, streszczający wydarzenia z tomu poprzedniego. 

Każda kolejna część 44 Scotland Street to olbrzymia dawka dobrego humoru i perspektywy udanego popołudnia z książką. To jak spotkanie ze starymi, dobrymi przyjaciółmi i mniej lub bardziej lubianymi znajomymi. Z Irene, posyłającą syna do psychoterapeuty, z Bertiem, który wbrew nadziejom matki, chce być zwykłym chłopcem, grać w piłkę i być skautem z własnym scyzorykiem. Z Matthew, któremu wydaje się, że jest taki szary, zwyczajny i nikt nigdy nie zwróci na niego uwagi, z Domenicą i Angusem dyskutującymi przy kawie o wszystkich ważkich sprawach, czy z zarozumiałym i pyszałkowatym Brucem. W kolejnych tomach pojawiają się też nowi bohaterowie, Antonia, Tofu i Smalec O`Connor. No i nie można zapomnieć o Ianie Rankinie. Ten popularny szkocki pisarz, autor kryminałów (prywatnie przyjaciel i sąsiad Alexandra McCall Smitha), pojawia się w każdej części. Czasami odgrywa rolę epizodyczną, czasami jest obiektem szczerego współczucia Bertiego, a raz zostaje nawet postrzelony z łuku. Myślę, że ma on dużo frajdy z bycia bohaterem Scotland Street.

Kiedy zaczęłam planować ten wpis myślałam, że szósta część jest ostatnią i ogromnie żałowałam, że to już koniec. A potem na angielskiej Wikipedii przeczytałam, że jest już 9-ta część. Cieszy mnie to ogromnie i już niecierpliwie czekam na polskie tłumaczenie. 

 "44 Scotland Street" to druga, zaraz po "Kobiecej Agencji Detektywistycznej nr 1", moja ukochana seria książkowa. Symptomatyczne jest to, że obie wyszły spod ręki jednego autora - Alexandra McCall Smitha. O ile Agencję Detektywistyczną uwielbiam za piękną, zalaną słońcem Afrykę i przemiłą główną bohaterkę, o tyle Scotland Street lubię za ludzi, i to niekoniecznie tych, których Autor obdarzył najlepszymi cechami charakteru oraz za poczucie humoru i niesłabnący optymizm. O ileż łatwiej przejść przez życie gdy możesz powiedzieć o sobie "always look on the bright side of life". Tak właśnie czynią bohaterowie. Od początku bardzo kibicowałam Dużej Lou, żeby znalazła szczęście na które zasługuje, i Bertiemu, żeby udało mu się wyrwać spod matczynej kontroli. Czy tak się stało? Oczywiście nie powiem. Ale jeśli ktoś z Was jeszcze nie miał okazji przeczytać tej serii, to bardzo, bardzo ją polecam. Ktoś powiedział (a ja podpisuję się pod tym zdaniem obiema rękami), że "Książki McCall Smitha są jak gorące kakao w mroźny wieczór, jak ciepła bielizna na zimowe dni. Powinny być zapisywane przez lekarzy jako lek na zimową chandrę". 

Cytując za Wikipedią, tak obecnie przedstawia się seria  44 Scotland Street:
  • 2005 - 44 Scotland Street
  • 2005 - Espresso Tales
  • 2006 - Love Over Scotland
  • 2007 - The World According to Bertie
  • 2008 - The Unbearable Lightness of Scones
  • 2010 - The Importance of Being Seven
  • 2011 - Bertie Plays The Blues
  • 2012 - Sunshine on Scotland Street
  • 2013 - Bertie's Guide to Life and Mothers     

 5+/6

poniedziałek, 28 października 2013

Nowe czasopismo blogerów !

Dzisiaj chciałabym polecić Wam nowe czasopismo stworzone przez blogerów. Co prawda nie dotyczy ono książek (choć ten temat też się pojawia), ale podejmuje tematy ważne dla naszego życia (np. zdrowy tryb życia, szczęście rozwój), w tym także dla funkcjonowania w blogosferze (np. dlaczego warto pisać bloga).  Bardzo polecam :)

Kiedy jest naj­lepszy czas na zmiany? Wraz z po­cząt­kiem no­wego roku czy z na­dej­ściem wiosny? A może je­sienią? Wiemy jedno: naj­lepszy czas na dzia­łanie jest TERAZ. Dla­tego nie za­mie­rzamy czekać. Chcemy speł­niać ma­rzenia, re­ali­zować plany i zmie­niać swoje życie. I za­chęcać do tego Was, drodzy czy­tel­nicy. Roz­siądźcie się zatem wy­godnie z kub­kiem ulu­bionej her­baty, przy roz­no­szącym się aro­macie z za­pa­cho­wego ko­minka, a my do­star­czymy wam bodźców do zmian i wska­żemy od­po­wiednią drogę. 
 





Przy okazji mała prywata. 
Książkowo Dolne doczekało się w końcu się własnego profilu na FB. Jeśli macie ochotę kliknijcie - Lubię to. Na profilu będą pojawiały się nie tylko powiadomienia od nowych postach na blogu, ale także inne informacje, linki do ciekawych stron, itp. 
Zapraszam :)




sobota, 26 października 2013

Alice Munro - "Taniec szczęśliwych cieni"

 




Tytuł: "Taniec szczęśliwych cieni"
Autor: Alice Munro
Tłumaczenie: Agnieszka Kuc
Tytuł oryginału:"Dance of the Happy Shades and Other Stories"
Wydawnictwo: Literackie
Miejsce i data wydania: Kraków 2013
Liczba stron: 356
 








Kiedy wypożyczałam tę książkę z biblioteki  Alice Munro była laureatką Bookera, wybitną pisarką, a nad jej opowiadaniami pochylała się królowa brytyjska w "Czytelniczce znakomitej". Mniej więcej w połowie lektury okazało się, że oto mam od czynienia z noblistką. Czy to zmieniło moje postrzeganie lektury? Mam nadzieję, że nie. Cóż warte byłyby moje wrażenia gdybym sugerowała się opinią grona specjalistów, choćby tak zacnego jak Komitet Noblowski. A z drugiej strony, czy można nie brać ich pod uwagę? Trudna sprawa. Zwłaszcza, że jakby nie patrzeć, nie jestem targetem. Nigdy nie byłam wielką fanką opowiadań. Zazwyczaj sięgam po nie głównie w celach poznawczych i rzadko zdarza się, żeby w ich lekturze znajdowała jakąś wielką przyjemność.
Jak było tym razem? 
W sumie jest całkiem okej. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę obwolutę. Okładki książek Alice Munro niesłychanie przyciągają moją uwagę. Intensywne, świetliste kolory, ciekawie dobrana czcionka, dużo światła na stronach - strona techniczna książki na 5+. Niewątpliwym plusem jest też świetny, intrygujący tytuł.
"Taniec szczęśliwych cieni" to zbiór 15 opowiadań i jak podpowiada Wikipedia, pierwszy, wydany pod koniec lat 60. XX wieku. Polscy wydawcy nie spieszyli się zbytnio z wydaniem przekładu i zrobili to dopiero w tym roku ;-)
U Munro podoba mi się to, że ona pisze o ludziach, o pojedynczych osobach, ich słabościach, radościach, wadach i zaletach, Dzięki temu te opowiadania ciągle pozostają aktualne, bo ludźmi ciągle targaja te same emocje - niezależnie od szerokości geograficznej i daty w kalendarzu. Najdłużej zapamiętam dwa opowiadania: "Piękne domy" i "Pocztówka", choć intrygujące jest też "Biuro". 
Pierwsze opowiada o ludziach zamieszkujących przy niewielkiej, ale uroczej ulicy. Wybudowali tam swoje piękne, nowoczesne domy i nagle okazało się, że największą przeszkodą do pełni szczęścia jest dom pani Fullerton, stary, zniszczony, stojący tam od niepamiętnych czasów. Różnymi metodami próbują go usunąć zasłaniając się prawem, estetyką i wartością pobliskich nieruchomości. "Piękne domy" to bardzo ciekawe studium ludzkiej natury - fałszywie widzianej sprawiedliwości i uczciwości. 
"Pocztówka" to po prostu świetna historia. Helen i Clare są parą, on jest starszy o 12 lat i "nigdy niczego nie tłumaczy". Co roku Clare wraz z siostrą i szwagrem wyjeżdżają na wakacje na Florydę, a Helen czeka na pocztówkę. Jednak tym razem jest trochę inaczej. Co prawda pocztówka przychodzi i jak zwykle zawiera kilka zdawkowych zdań. Ale tego samego dnia Helen dowiaduje się, że podczas urlopu, jej (jak się wydawało) narzeczony poślubił inną kobietę.To opowiadanie jest doskonałe, trafione w punkt, czytelnika nie obchodzi przeszłość bohaterki, ani to, co się stanie w przyszłości. Liczy się tu i teraz i w tym przypadku krótka forma sprawdza się najlepiej.
Podoba mi się styl Alice Munro, która pisze bardzo ładnym i estetycznym językiem, dosyć prostym, ale wcale nie łatwym. Przychodzi mi do głowy termin "dyskretna elegancja" i myślę, że on najlepiej odda istotę tego stylu.  
Tak jak napisałam na początku, opowiadania nigdy nie były moim ulubionym gatunkiem literackim, ale ten zbiór jest dosyć interesujący i stanowił dobrą lekturę autobusową. Myślę, że miłośnikom krótkich form może bardzo przypaść do gustu. A ja za jakiś czas na pewno sięgnę po kolejne, nowsze opowiadania Alice Munro, bo chcę się przekonać jak i czy w ogóle, zmieniał się jej warsztat, patrzenie na świat i ludzi. 

4/6



niedziela, 20 października 2013

"Zwyczajne życie" - Joanna Chmielewska

 

Ciągle ciężko mi uwierzyć, że Joanna Chmielewska odeszła, zwłaszcza, że nic nie zapowiadało tej śmierci. Poruszyła mnie ta wiadomość, więc żeby uczcić autorkę sięgnęłam po jedną z jej starszych książek. Książkę, którą kiedyś przed laty czytałam i bardzo lubiłam, a teraz niewiele pamiętałam. A przecież to jedna z tych lektur, w których zaczytywałam się w szkole podstawowej, od których jak podejrzewam (bo niestety nie pamiętam dokładnie) musiała zacząć się moja sympatia dla autorki. 

Głownymi bohaterkami są dwie nastolatki - Tereska i Okrętka, które zupełnym przypadkiem trafiają na trop szajki przemytniczej. Wszystko przez to, że nie uważały na lekcji i wychowawczyni mianowała je odpowiedzialnymi za zorganizowanie drzewek do tworzonego w czynie społecznym sadu dla domu dziecka. Podczas poszukiwań dobrych ludzi, którzy za darmo przekażą sadzonki na szczytny cel, bohaterki przemierzają ogródki działkowe. Najpierw wydaje im się, że są świadkami planowania morderstwa, później zauważają, że ciągle trafiają na tych samych ogrodników i szybko znajdują wspólny język z milicją obywatelską, zwłaszcza z dwoma jej przedstawicielami. I pomyśleć, że to tylko szkielet całej historii. Dziewczyny bowiem przeżywają tak wiele szalonych przygód, że idealnie pasuje tu zasada "Jeśli coś może się zdarzyć, to wydarzy się na pewno". Po ulicach Warszawy poruszają się stołem na kółkach, kradną przestępcom ich towar, powodują kraksę niechcący wypuszczonym z rąk wózkiem niemowlęcym, itd. itp.

Pomyślicie, że historia "trąci myszką", bo dzisiaj mało kto pamięta o czynie społecznym, milicji i waluciarzach, niewiele jest też dziewczyn, które wzdychają do Skrzetuskiego. Trochę w tym racji, ale Joanna Chmielewska wydała tę książkę w 1974 roku i wtedy po prostu tak było. 
"Zwyczajne życie" to może nie jest "Lesio", "Wszyscy jesteśmy podejrzani" czy "Romans wszechczasów", i być może nigdy nie zaliczę tej książki do moich najukochańszych, ale też nic jej nie brakuje. Tereska i Okrętka to sympatyczne, trochę zwariowane, ale miłe bohaterki, akcja toczy się w iście zawrotnym tempie, a humor sytuacyjny i język ..... po prostu cała Chmielewska. 
Cieszę się, że to właśnie "Zwyczajne życie" znalazłam na swoich półkach. Wkrótce planuję kolejne literackie reminiscencje, co i Wam polecam :)

4+/6

PS. Zapomniałam dodać, że książkę przeczytałam w ramach wyzwania "Z półki"

piątek, 11 października 2013

Książkowy zastój w interesie

Pewnie nie tylko ja mam takie okresy kiedy żadna książka nie jest w stanie mnie porwać i totalnie zawładnąć moimi myślami. Nie wiem czy wynika to z braku trafionych lektur, czy z mojego negatywnego nastawienia. Kilka kolejnych książek nie zachwyciło mnie i ciągle szukam czegoś co sprawi, że nie będę mogła oderwać się od czytanej historii. Być może "Zwyczajne życie" Joanny Chmielewskiej to sprawi. Wciąż nie mogę uwierzyć, że nie przeczytam już nic nowego tej autorki. Pora więc na powrót do tych jej książek, z których pamiętam niewiele lub nic.
W autobusach słucham natomiast audiobooka "Niewidzialny" Mari J






 














Tymczasem od kilku tygodni na półce leżą rozpoczęte książki: 
1. "Lokatorka Wildfell Hall" Anne Bronte. Przeczytałam 50 stron i stanęłam. Nie wiem dlaczego, bo historia jest obiecująca. Chcę dać jej kolejną szansę. 











2. "Brudna robota" Kristin Kimball. 
Wiele obiecywałam sobie po tej książce i na początku bardzo mi się podobała. Cieszyłam się, że wreszcie znalazłam coś dla siebie. Oto Kristin wraz mężem Markiem zakładają farmę i postanawiają sprzedawać warzywa, owoce, mięso i wszystko co uda im się wyprodukować. Generalnie wszystko fajnie, historia jest prawdziwa i przepełniona emocjami. Rozumiem też zamiar autorki, która chciała pokazać, że praca na roli jest ciężka i w niczym nie przypomina historii o tym jak człowiek z miasta wyjechał na prowincję i zaczął wieść cudowne życie. No, ale w tym przypadku nadmiar narzekania przygniótł mnie. Przez pół książki zastanawiałam się dlaczego tych dwoje ciągle ze sobą jest, skoro ich codzienność to ciągła walka i kłótnie. Najfajniejszy z całej książki był epilog. Za mało.





3. "Morfina" - Szczepan Twardoch
Zaczęłam czytać. Narracja nieprawdopodobna, widać, że autor "wielkim pisarzem jest" ... ale z tymi wielkimi tak czasami jest, że docenić łatwo, ale trudniej przeczytać. Niemniej próbować będę - może się wciągnę. Potrzebuję spokojnej głowy i kilku godzin ciszy. Póki co moje myśli szaleją i w swoim rozlataniu przypominają twarz z okładki. Gdybym jeszcze wiedziała dlaczego?

Wracając do "Morfiny". Nie chcę zrezygnować z tej książki, bo mam wielką ochotę na takie inne spojrzenie na wojnę. Podział na dobrych i złych jest oczywisty, a tutaj ... tutaj jest chyba inaczej.    







4. "Nagrobek z lastryko" - Krzysztof Varga. 
Wkurzam się na siebie, bo to kolejna doskonała, współczesna powieść polskiego autora. Biorę do ręki, zachwycam się, czytam przez kilka minut, a potem myśli uciekają i zapominam o czym czytam. Postanowiłam, że dopóki nie skończę tej książki, nie oddam jej do biblioteki. Na szczęście mogę trzymać książki dłużej niż inni czytelnicy, więc w końcu wena wróci. To naprawdę świetna lektura i szkoda by było z niej rezygnować.
Na obwolucie możemy przeczytać, że to:
"Być może to jedna z najsmutniejszych książek, jaką napisano w ostatnich latach. Doskonały dokument naszych czasów. Wyrazista, podana z doskonałą ostrością wizja współczesnego człowieka. Człowieka, którego autor, mimo wszystko, obdarza ciepłem i humorem. Choć operując błyskotliwym dowcipem bezlitośnie dobiera się do coraz głębszych warstw, coraz pilniej strzeżonych intymnych sekretów i nerwic swojego bohatera.
Główny bohater to kumpel Adasia Miauczyńskiego i Woody’ego Allena. I mimo tego, że rzecz dzieje się w Warszawie — bohater jest kosmopolityczny, pracuje w Firmie, je zdrowe zestawy firmowe, pije globalny alkohol, je globalne sery i pali globalne papierosy, przegląda globalne katalogi IKEI. To everyman. A jego opowieść ogarnia cały współczesny świat."
I tak jest w istocie.



Liczę, że po weekendzie, który zapowiada się zupełnie bezksiążkowo, w poniedziałek z utęsknieniem rzucę się na ten mój rosnący stosik.
A jak jest u Was? Może czytacie teraz książkę, od której nie można się oderwać?



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...