sobota, 30 kwietnia 2011

"Saturn" - Jacek Dehnel

Tak się jakoś dziwnie złożyło, że większość kwietniowych wpisów dotyczy Jacka Dehnela. Tym razem też nie zrobię wyjątku, bo rzecz będzie o najnowszej książce tego autora, a mianowicie o "Saturnie".
"Saturn" to rozpisana na trzy głosy powieść o Francisco Goi. Pamiętam jak na spotkaniu autorskim Jacek Dehnel mówił, że chciał napisać książkę o patriarchalnej rodzinie, a rodzina Goi wpasowała się w ten temat idealnie. Mamy więc trzy głosy. Pierwszy należy do Francisco Goi, który kreuje się na 100% samca, głowę rodziny i posiadacza monopolu na prawdę. Drugi do jego syna - Javiera Goi, człowieka wrażliwego, melancholijnego i depresyjnego, który jest przeciwieństwem ojca. Trzeci do Mariano Goi - syna i wnuka, któremu zdecydowanie bliżej do dziadka niż do ojca. Jest też, choć niemy, głos Czarnych obrazów - cyklu namalowanego przez Goyę (??!!) w tzw. Domu Głuchego (ot taki paradoks, bo Goya na skutek choroby faktycznie stracił słuch). Wspólnie tworzą spójną opowieść o rodzinie Goya, o pasji, tajemnicy, ale też rozczarowaniu, niezrozumieniu i wyobcowaniu. Ojciec nie rozumie syna, syn swojego syna. Każdy marzy o tym, żeby jego dziecko było inne, lepsze lub po prostu takie jak on sam. Francisco nie może pojąć jak to stało, że ze wszystkich jego dzieci przeżył akurat ten, który najmniej go przypominał.
" Mówi Francisco
Jak baba rysował. Bo w ogóle rósł i coraz bardziej przypominał babę; dupa mu się zrobiła szeroka, jak u takiej dziewuchy, co już ją można wyzamiatać, głos niby się załamał, ale nie zmężniał; wiem, bo pytałem Pepę - ponoć piszczal tylko jakoś tak, jękliwie, słabawo ... widziałem to nawet po jego oczach, kiedy coś mówił [...]
Czasami widziałem go gdzieś w domu, nagle, i zastanawiałem się: czy to jest na pewno mój syn, ta nadzieja rodu. wnuk pozłotnika, który, jak trzeba było, stawał się zwykłym chłopcem i obrabiał żonine grunta we Fuendetodos, syn malarza, który znał księżne, niektóre nawet blisko, i królów wielkiego imperium, co pozwalali mu chodzić z nimi na polowania, całować się w rękę i pozostawać w zażyłych stosunkach, jak to w ogóle możliwe?"*
Javier natomiast gardzi swoim ojcem i zupełnie nie rozumie jego stylu życia, licznych romansów, podejrzewa go nawet o romans ze swoją żoną:
"Mówi Javier
Czy widzieliście kiedyś tokującego cietrzewia, czy może raczej: głuszca? Jak nadyma się, stroszy, unosi głowę wysoko, rozkłada ogon, nie ma pojęcia, co się dzieje dookoła, skupiony tylko na sobie, bo przecież nie na jakiejś samicy, która jest, w gruncie rzeczy, przypadkowa? Jeśli tak, to widzieliście mojego ojca."**
Książka w swojej tonacji jest Czarne obrazy - ciemna, ponura, duszna i pomimo, że akcja toczy się w Hiszpanii i Francji to kompletnie nie czuć tego słonecznego, śródziemnomorskiego klimatu. I nie jest to absolutnie zarzut. Domyślam się, że taka ta książka miała być. Poza tym jest jak każda książka tego autora - świetnie napisana, wciągająca i skłaniająca do refleksji. I po raz kolejny miałam dylemat pt. "Co czytać po Dehnelu?" Po jego pięknej polszczyźnie większość książek jawi się jako zbyt pospolite i potoczne. Na szczęście trafiłam na dwie powieści, które jakością dorównują "Saturnowi". Jest to "Austerlitz" i "Jestem tu od wieków". Recenzje wkrótce.
A "Saturnowi" daję pięć gwiazdek, bo innego mogłabym? Bardzo polecam.




* J. Dehnel, Saturn, Warszawa 2011, s. 48 - 49.
** J. Dehnel, Saturn, Warszawa 2011, s. 58.

czwartek, 14 kwietnia 2011

SPOTKANIE Z JACKIEM DEHNELEM

Kto powiedział, że 13 jest pechowa? Dla mnie na pewno nie. No bo jak za pechowy można uznać dzień, który spędziło się na spotkaniu swojego ulubionego, polskiego autora? :)
Wczoraj, w mojej osiedlowej, całkiem niedużej i całkiem zwyczajnej bibliotece odbyło się spotkanie z Jackiem Dehnelem. Od momentu przeczytania "Lali" Jacka Dehnela wielbię zupełnie bezkrytycznie. Zachwycam się jego wrażliwością, erudycją, a przede wszystkim przepiękną polszczyzną. I oto siedzę 5 metrów od niego (młodego chłopaka w czerwonych spodniach, glanach i zamszowej czarnej marynarce) i słucham o czym mówi. A mówi pięknie. Podobnie jak pisze. Świetnie też czyta i opowiada. Kiedyś słyszałam, że jest bufoniasty, nadęty i sztuczny. Moje wrażenie było zupełnie inne. To człowiek z wielką pokorą dla świata, z dużym dystansem do siebie, ciepły i pogodny. Dwie godziny minęły nie wiadomo kiedy, na opowieściach o rynku wydawniczym, "Lali", "Saturnie" i innych dziełach, o kolejnej powieści (o matce Makrynie), o malarstwie i o zombie (to ci dopiero była historia!!).
Ogromnie się cieszę, że byłam na tym spotkaniu, że było takie kameralne - dzięki czemu atmosfera była bardzo miła, "rodzinna" niemalże. I to nic, że nie miałam aparatu, miałam za to egzemplarz "Saturna" i poprosiłam o dedykację :))   

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

"Szkoła niezbędnych składników" - Erica Bauermeister

Zazwyczaj w drodze do pracy i z pracy towarzyszy mi jakaś książka. Staram się tak dobierać te autobusowe lektury, żeby były niezbyt grube, interesujące, raczej lekkie aczkolwiek nie komedie, żeby współpasażerów na swe dziwne zachowania nie narażać. Ostatnio jeździła ze mną książka Eriki Bauermeister "Szkoła niezbędnych składników". Jest to ciepła i mądra opowieść o Lillian, która w swojej restauracji prowadzi niezwykły kurs gotowania, oraz o ludziach, którzy na ten kurs uczęszczają. Lillian z własnego doświadczenia wie, że dobre jedzenie może mieć moc terapeutyczną i z takim przeświadczeniem prowadzi swój kurs. Gdy jesienią, na pierwszym spotkaniu, uczestnicy widzą się po raz pierwszy jasnym jest, że nic o sobie nie wiedzą. Początkowy dystans zostaje szybko przełamany przy wspólnym gotowaniu, a następnie spożywaniu potraw. Poznajemy losy wszystkich kursantów.
Jest więc Claire, która na co dzień zajmuje się domem, mężem i wychowaniem małych dzieci. Gdy stoi w kuchni Lillian czuje się dziwnie, bo ludzie nie patrzą na nią jak na matkę i żonę, tylko na nią samą, jako kobietę. A ona od tego odwykła, bo obraca się kręgu ludzi, dla których jest zawsze matką swoich dzieci i żoną swojego męża. 
Jest Helen i Carl, starsze małżeństwo, które wydaje się być niemalże idealne, a tymczasem dowiadujemy się ich przeszłość nie była bez skazy.

Poznajemy też piękną włoszkę Antonię, która jest agentką nieruchomości i skrycie zakochanego w niej Iana. Jest też Tom, smutny młody mężczyzna, dla którego ten kurs ma być prawdziwą terapią. Chloe, młodziutką, trochę niezdarną dziewczynę, której brakuje pewności siebie i Isabelle - najstarszą uczestniczkę kursu, która czasami ma problemy z pamięcią.
I wszystko byłoby fajnie, a książka byłaby naprawdę miłą i dodającą otuchy lekturą, gdyby nie język. Zupełnie nie rozumiem, jak ktoś kto wykłada literaturę i pisarstwo na Uniwersytecie może pisać w tak grafomańskim stylu. Podejrzewam, że autorce chodziło o pokazanie jak przyjemne i w pewnym sensie zmysłowe, może być gotowanie. Ale, żeby ze zwykłego przerzucania naleśnika czy mycia twarzy robić głębokie doświadczenie duchowe no to już przesada !
Dlatego zamiast 4 gwiazdek daję 3. A szkoda, bo pomysł na książkę był ciekawy.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Audiobook - "Lala" Jacka Dehnela

Rzadko słucham audiobooków. Wolę książkę papierową, która pachnie, szeleści i wygląda - czasami lepiej, czasami gorzej. Ale tym razem chciałam Wam polecić wyjątkowy audiobook - "Lalę" Jacka Dehnela, czytaną przez ...... Jacka Dehnela :))
O tym, że tego autora absolutnie uwielbiam pisałam już wcześniej tutaj, ale nie spodziewałam się, że może tak świetnie czytać swoją powieść. W tym jego czytaniu jest wszystko, naśladowanie, przedrzeźnianie, zaduma i humor. Słucham "Lalę" z wielkim zainteresowaniem i w każdej chwili, w której mogę założyć słuchawki na uszy. I wcale nie przeszkadza mi to, że całą historię babci autora i jej rodziny pamiętam całkiem dobrze. Miło jest usłyszeć ją jeszcze raz.
Tak więc polecam gorąco :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...