niedziela, 30 października 2011

"A na imię jej będzie Aniela" - Marcin Wroński

Retro - kryminały z komisarzem Maciejewskim w roli głównej czytuję namiętnie. Podobały mi się zarówno "Morderstwo pod cenzurą" jak i "Kino Venus", jednak uważam, że najnowsza książka "A na imię jej będzie Aniela" jest z nich wszystkich najlepsza. Już na trzeciej stronie dałam się porwać morderczej intrydze i prowadzić przez wojenny Lublin ..... mój Lublin.
Akcja powieści rozpoczyna się w 1938 roku, a dokładnie 9 września kiedy to komisarz Zygmunt Maciejewski przybywa na miejsce zbrodni. Zgwałcona i zamordowana została młoda kobieta - Aniela. Na jej ciele znajduje się dziwna substancja, być może ropa z ran skórnych, a tajemniczości dodaje fakt, że 9 września to dzień jej imienin. Mija rok, wybucha wojna, a komisarz Maciejewski dalej głowi się nad tą sprawą. I oto w ogarniętym wojenną zawieruchą Lublinie dochodzi do podobnego morderstwa. Wszystko się zgadza - data jest ta sama i denatka nosi to samo imię. Do miasta wkraczają Niemcy, trwają bombardowania i aresztowania a dzielny komisarz tropi mordercę. Żeby móc kontynuować śledztwo wstępuje do niemieckiej Policji Kryminalnej.
Oprócz warstwy kryminalnej, jak zwykle w powieściach Marcina Wrońskiego, ważna jest warstwa historyczna. Dla mnie to największy atut wszystkich powieści o komisarzu Maciejewskim. Ten wyraźnie wyczuwalny duch miasta, fotograficzna precyzja w opisie miejsc, która - co ważne - nie jest fantazją autora, ale wynikiem pracy nad dokumentami. To wszystko sprawia, że wierzę, że miasto wyglądało właśnie tak. Teraz gdy idę ulicami opisanymi na kartach powieści potrafię wyobrazić sobie jak wyglądały wtedy. I choć tak wiele się zmieniło, to mam nadzieję, że duch miasta pozostał niezmieniony.
Czytanie sprawiło mi ogromną przyjemność, bo i rytm tego kryminału był dobry. Być może się mylę, ale zawsze wydawało mi się, że jeśli coś płynnie się czyta, to taki sam był proces tworzenia. Ciekawe czy tak jest w istocie? Autor pozwala sobie na pewne żarty literackie - jak choćby rozmowa śledczych o komisarzu Popielskim ze Lwowa lub moment, w którym Róża czyta powieść w odcinkach autorstwa W. Rońskiego. Czuć, że autor - jak sam powiedział w jednym z wywiadów - przeszedł z amatorstwa na zawodowstwo. I chwała mu za to. Oby dzięki temu spod jego pióra (czy raczej klawiatury) wyszło jeszcze wiele równie dobrych książek.
Jedyny minus jaki przychodzi mi do głowy po lekturze, to fakt, że akcja powieści toczy się przez całą wojnę. Samo w sobie nie jest to zarzutem, ale gdyby skondensować akcję to w tym czasie Maciejewski mógłby rozwiązać jeszcze jedną lub dwie sprawy. Dla czytelnika byłaby to możliwość przeczytania kolejnych kryminałów. Wiem, że autor pisze następne, ale czy będą rozgrywały się w czasie wojny? Chyba nie. A trochę szkoda, bo Lublin wojenny był równie interesujący jak ten z poprzednich kryminałów.
Niezależnie od wszystkiego "A na imię jej będzie Aniela" polecam bezdyskusyjnie.


Dla chętnych link do strony Ośrodka Brama Grodzka - Teatr NN, który jest prawdziwą skarbnicą wiedzy na temat historii miasta i jego mieszkańców. Jak się dobrze pogrzebie można znaleźć matrycę starego miasta, stare zdjęcia i inne cudeńka. Polecam gorąco!

niedziela, 23 października 2011

Stosiki, stosiki :))

Ostatnio sypnęło u mnie książkami. Wyprawa do dwóch bibliotek zakończyła się "przywłaszczeniem" 11 książek, z których przynajmniej połowa to takie typowe "must have". Dobrze, że panie bibliotekarki wykazują się dużym zrozumieniem i nie ograniczają mi ilości wypożyczanych książek :).

    
1. "Dzisiaj narysujemy śmierć" - Wojciech Tochman - to książka, którą już dawno chciałam przeczytać. Duża tu zasługa super pozytywnych recenzji niektórych blogowiczów :)
2. "Zrób sobie raj" - Mariusz Szczygieł - absolutnie jw. :)
3. "Książka" - Mikołaj Łoziński - szukałam tej pozycji od momentu kiedy usłyszałam o niej w programie "Od słowa do słowa" w TVP Kultura. 
4. "Odważni" - Nicholas Evans - Uwielbiam tego autora więc czytam każdą jego książkę. Tym razem nie mogło być inaczej. 
5. "Dobrego złodzieja przewodnik po Paryżu" i "Dobrego złodzieja przewodnik po Amsterdamie" - Chris Ewan - nie wiem nic o tym autorze, nie słyszałam o tych tytułach, ale opis na obwolucie sugeruje, że może mi się podobać. Zobaczymy :)
6. "Biała gorączka" - Jacek Hugo - Bader - mam znajomą, która jest absolutną, bezkrytyczną wielbicielką tego pisarza i w mojej obecności kilkakrotnie tak się nim zachwycała, że nie mogłam nie zobaczyć co to za człowiek. Blogowe recenzje też zrobiły swoje. 
7. "Prokurator Alicja Horn" - Tadeusz Dołęga - Mostowicz - Autora "Znachora" znają chyba wszyscy, ja też. Ale o tej książce nie słyszałam nigdy. Pora to zmienić. 
8. "Imiona honoru" - Zdzisław Romanowski - Opis na okładce sugeruje, że będzie to opowieść o ludziach i ich rozterkach na tle zbliżającej się II wojny światowej.


 Lubię serię wydawniczą "Kalejdoskop" Wydawnictwa Muza, więc gdy tylko mam okazję chętnie sięgam po te książki. Niedawno udało mi się kupić kilka z nich w wyjątkowo atrakcyjnej cenie. Teraz stoją grzecznie na półce i czekają na swoją kolej.
1. "Świat według psa" Doroty Sumińskiej. Powiem szczerze - nie przepadam za telewizyjnymi programami pani Doroty, bo czasami gada totalne głupoty, zwłaszcza gdy podejmuje temat zachowań zwierząt. Ale jej książki czyta się dobrze. A "Autobiografia na czterech łapach" podobała mi się ogromnie. Mam nadzieję, że tym razem będzie podobnie.
2. "Żarłoczny przypływ" - Amitav Ghosh. Być może nie sięgnęłabym po tę książkę gdyby nie przepiękna okładka. Zresztą zobaczcie sami.


piątek, 14 października 2011

"Historie miłosne" - Eric-Emmanuel Schmitt

Eric - Emmanuel Schmitt jest pisarzem, którego książki bardzo sobie cenię. Podoba mi się jego delikatny, nienarzucający się styl, umiejętność nadania słowom treści i optymizm i nadzieja tchnące z jego tekstów. Podobała mi się większość jego książek, choć nie rozmyślam o nich tygodniami, nie czekam z niecierpliwością na nowości i nie kolekcjonuję własnych egzemplarzy. A jednak śmiało mogę powiedzieć, że należy on do grona moich ulubionych pisarzy. Ot, taki paradoks.
W ubiegłe wakacje czytałam "Moje życie z Mozartem" a niedawno wypożyczyłam z biblioteki "Historie miłosne". Jest to zbiór opowiadań, których wspólnym mianownikiem jest właśnie miłość. Do zbioru dołączono wydany już wcześniej dramat "Tektonika uczuć".
Miła i przyjemna była to lektura. Największe wrażenie zrobiły na mnie dwa opowiadania: "Marzycielka z Ostendy" i "Zbrodnia doskonała". Bohaterką pierwszego z nich jest starsza, poruszająca się na wózku inwalidzkim kobieta, która w obliczu zbliżającej się śmierci postanawia opowiedzieć historię wielkiej miłości. Historia jest przepiękna i nieprawdopodobna, ale gdy okazuje się, że kobieta już we wczesnej młodości była kaleką, pod dużym znakiem zapytania staje autentyczność tej historii. I właściwie nikt w nią nie wierzy .... aż..... Piękna, wzruszająca historia i zdanie wypowiedziane przez starszą panią "z wielkiej miłości nie da się wyleczyć", które może być puentą. 
Drugie opowiadanie jest przestrogą przed uleganiu wpływowi i osądowi innych osób. Gabriela postanowiła zabić swojego męża ponieważ jej przyjaciółka powiedziała o nim, że jest zbyt uprzejmy żeby mógł być szczery, że jest idealnym obłudnikiem. Czy faktycznie tak było, czy Gabriel kiedykolwiek zdradził żonę, oszukał, nadużył jej zaufania? Odpowiedź oczywiście w opowiadaniu. 
Ciekawe były też opowiadania "Odette Jakkażda" o zwykłej kobiecie i jej ulubionym pisarzu i o tym jak ich drogi życiowe się spotkały i "Wszystko czego potrzeba do szczęścia", w którym główna bohaterka przez przypadek odkrywa, że jej mąż prowadzi podwójne życie. 
Najsłabsze w całym tomie wg mnie było opowiadanie "Piękny deszczowy dzień". Zupełnie nie wiem co autor miał na myśli, a i historia Helene nie przemówiła do mnie.
Całość wieńczy dramat "Tektonika uczuć". Główni bohaterowi Diane i Richard są parą niemal idealną, a jednak okazuje się, że mała prowokacja, niewinne kłamstwo potrafią zburzyć ten na pozór silny związek i wprowadzić mnóstwo zamętu w ich uporządkowane życie. Ku przestrodze dla wszystkich. 
"Historie miłosne" są jak najbardziej godne uwagi, bo choć wydaje się, że o miłości powiedziano już wszystko to E.E. Schmitt rzuca nowe światło na kilka jej odmian. Niby zwykłe historie, zwykli ludzie, a jednak autor tak prowadzi opowieść, że niejednokrotnie zaskakuje, zmusza do refleksji i wywołuje silne emocje. A o to przecież w chodzi w literaturze. Polecam.   


wtorek, 11 października 2011

"Dziękuję za wspomnienia" - Cecelia Ahern

Czy Wasze blogi też  zostały dzisiaj usunięte? Ja przeżyłam chwile grozy gdy włączyłam rano komputer i okazało się, że mojego bloga nie ma. Został skasowany. Rzucałam gromami pod nosem i usiłowałam znaleźć przyczynę. Wszelkie działania były bez sensu, a po jakimś czasie blog, równie tajemniczo jak zniknął, wrócił na swoje miejsce. Mam nadzieję, że była to tylko chwilowa awaria bloggera.

Ale do rzeczy.... Od kilku dni zmagam się z jakimś wyjątkowo upartym wirusem, a co za tym idzie, jestem na zwolnieniu. A gdy jest się na L4 i gdy na kilka godzin uda się zbić gorączkę to co można robić? Oczywiście czytać książki. I tak też robię.
Na weekend, podczas którego czułam się wyjątkowo fatalnie, wybrałam książkę Cecelii Ahern "Dziękuję za wspomnienia". Poza tym, że jest łatwa, lekka i totalnie naiwna, niewiele można o niej napisać. Joyce potrzebuje krwi ponieważ spadła ze schodów i straciła dziecko. Justin za namową koleżanki decyduje się oddać krew. Trafia ona do leżącej w szpitalu dziewczyny. I nagle okazuje się, że Joyce śni o ludziach i miejscach, których nigdy nie widziała, zna się na architekturze i winach i mówi po włosku. Dokładnie tak jak Justin. Nie dość, że robią w tym samym momencie te same rzeczy to jeszcze ciągle na siebie wpadają. 
Poziom naiwności jak dla mnie przekroczony kilkakrotnie. I gdyby nie fakt, że nie potrafiłam skupić się na żadnej poważniejszej lekturze, tej książki z pewnością bym nie przeczytała. A tak, dałam radę.



PS. Dobrze, że w poniedziałek zgarnęłam z półki kolejną książkę. Może nie była to lektura bez wad, ale na pewno o wiele lepsza od "Dziękuję za wspomnienia". Szczegóły jutro.

niedziela, 9 października 2011

"Piękni i przeklęci" - Francis Scott Fitzgerald

Recenzując "Miasto ryb" pisałam, że nie polubiłam głównej bohaterki. Ciekawe co mam napisać teraz, po przeczytaniu "Pięknych i przeklętych"? Chyba tylko to, że Ała z "Miasta ryb" to świetna osoba w porównaniu z głównymi bohaterami powieści Francisa Scotta Fitzgeralda - Anthonym i Glorią. Ci to dopiero dali mi w kość. Nie ma możliwości, żeby choć trochę ich polubić, zresztą nie o sympatię w tym przypadku autorowi chodziło.
Akcja tej powieści toczy się w na początku XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Anthony Patch na pozór jest bogatym, wytwornym, inteligentnym młodzieńcem. Na pozór. W rzeczywistości nie jest ani bogaty (dysponuje pewnymi środkami, ale tak naprawdę liczy na spadek po dziadku - milionerze), ani wytworny, ani przesadnie inteligenty. Jest za to rozkapryszony, leniwy i egzaltowany. Główne jego zajęcia to spotkania ze znajomymi i snucie planów napisania książki o średniowieczu.
"....dzięki spotkaniu z dziadkiem zaczął myśleć o pracy jako o czymś, czym może wypełnić sobie życie. Przez rok, który minął od tej rozmowy, sporządził kilka spisów bibliografii, wymyślał tytuły rozdziałów i nawet rozplanował sobie pracę, ale dotąd nie napisał ani jednej linijki; nie wyglądało też, by kiedykolwiek miał coś napisać. Nie robił nic - i w całkowitej niezgodności z logiką wielce go to bawiło."
 Gdy Anthony poznaje Glorię jego życie nabiera rumieńców, ale myli się ten, kto sądzi, że chłopak się zmieni. Teraz rzeczy, które do tej pory robił sam, robi z Glorią.
 "To co robimy z Anthonym, to puszczanie baniek mydlanych. Szczególnie piękne puszczaliśmy dzisiaj; gdy te pękną, zrobimy nowe, tak samo wielkie, tak samo piękne - aż zabraknie nam wody i mydła."
Razem wydają pieniądze, bawią się i żyją w niszczącej ułudzie, że świat mają u swych stóp. Niestety, życie które jest jedną wielką imprezą w pewnym momencie się kończy. Grono znajomych kurczy się coraz bardziej, a bohaterów momentami nachodzi refleksja, że coś powinni zmienić w swoim życiu. Ale potem znowu zaczyna się weekend, a wraz z nim kolejna impreza trwająca kilka dni. I nagle okazuje się, że świat w którym żyją i realia im współczesne sprawiły, że to oni musieli paść na kolana. Kończą się pieniądze z akcji, mieszkania, które wynajmują są coraz mniejsze i w gorszych dzielnicach, a dziadek w swoich planach testamentowych najwyraźniej nie uwzględnił jedynego wnuka. Co robić w takiej sytuacji? Szukać pracy? Jakże to, przecież to wstyd? Znamienne jest ostatnie zdanie powieści, które na długo wbiło mnie w fotel.

Francis Scott Fitzgerald stworzył powieść wyjątkową - wielowymiarową i pasjonującą. Jest to kronika Ameryki z początków XX wieku. Kronika brutalnie obnażająca moralny upadek ówczesnej "śmietanki towarzyskiej", która w rytm melodii wygrywanych przez muzyków jazzowych, trwoniła czas i fortunę. Anthony i Gloria są tylko przedstawicielami tej części społeczeństwa. Są ludźmi dla których wartości takie jak pracowitość, lojalność i przyzwoitość nic nie znaczyły. Liczyła się tylko zasobność portfela i gotowość do uczestniczenia w alkoholowych spotkaniach towarzyskich.

Na okładce polskiego wydania możemy przeczytać taki tekst: "Historia wielkiej miłości, która przerodziła się w przekleństwo". Niestety ja w tej historii żadnej wielkiej miłości nie znalazłam. Nie wydaje mi się, żeby Anthony i Gloria darzyli siebie jakimś szczególnym uczuciem. Każde z nich było zbyt skupione na sobie i swoich odczuciach żeby móc naprawdę pokochać.

Cóż mogę powiedzieć na koniec - PRZECZYTAJCIE KONIECZNIE. Choć z góry uprzedzam, że nie jest to powieść łatwa, lekka ani przyjemna. Niemniej jest naprawdę warta poznania.

sobota, 1 października 2011

"Miasto ryb" - Natalka Babina

O "Mieście ryb" czytałam i słyszałam wiele dobrego. I słusznie, bo to wyjątkowa książka, jedna z lepszych jakie ostatnio czytałam. Momentami nostalgiczna, momentami szalona, w wielu miejscach zabawna i ciągle na nowo zaskakująca. Muszę przyznać, że po pierwszych kilku stronach nie oczekiwałam że ta lektura da mi tyle przyjemności. A jednak!!!
Na okładce czytamy: 
"Brawurowa powieść białoruska: nad Bugiem, na ziemi brutalnie przeciętej pasem granicznym, w sielskiej wiosce Dobratycze ginie najstarsza jej mieszkanka, babcia Makrynia. Kto i dlaczego wsypał truciznę do kubka z kawą na werandzie? Czy babcia naprawdę była, jak szeptano w okolicy, wiedźmą? A jeśli tak, czy zdoła po śmierci ukarać swoich morderców i obronić wieś przed zagładą?
Świetnie, reportażowo wręcz opisane realia współczesnej Białorusi zapewne zaskoczą Polaków: uczciwe, prywatne firmy, duże pieniądze, Internet pod strzechami, a z drugiej strony dynamiczna mieszanka języków, kultur i religii, lokalna świadomość sięgająca czasów unii brzeskiej - wszystko to mocno odbiega od stereotypy smutnego, płaskiego kraju, przygniecionego polityką prowincjonalnego reżimu...."
Nie jest łatwo zaklasyfikować tę powieść do jednego, konkretnego gatunku. Po części jest to kryminał (zostaje zamordowana babcia głównej bohaterki), po części science - fiction (bohaterka wpada w nory czasowe i przenosi się w przeszłość). Znajdziemy tu także elementy powieści obyczajowej i political - fiction. Na okładce widnieje hasło "Ta białoruska książka nie jest o Łukaszence". I faktycznie nie jest, ale jest o wyborach prezydenckich, o aresztowaniach, podsłuchach i zastraszaniu zwolenników innych (niż ten właściwy) kandydatów. Główna bohaterka to pięćdziesięcioletnia kobieta po przejściach, ciągle popijająca alkoholiczka po licznych terapiach odwykowych, rozwódka [jak się potem okaże od 17 lat ;)] ściągająca na siebie liczne kłopoty, siostra bliźniaczka - co jest dosyć istotne dla całej fabuły, a już na pewno dla bohaterki.

Każdego, kto nie czytał "Miasta ryb" zachęcam do lektury z dwóch powodów. Po pierwsze, nie często mamy możliwość (a przynajmniej ja) poznawania dorobku pisarzy zza naszej wschodniej granicy. Po drugie, ta książka ma w sobie tak wiele atrakcyjnych elementów, że szkoda byłoby ją przegapić. Mi podobała się ta delikatna nostalgia, którą można wyczuć z na kartach powieści. Absolutnie dałam się porwać wyobraźni Natalki Babiny, która tak prowadziła akcję w nieprawdopodobny sposób. A jedyny, malutki zarzut jaki mam dotyczy głównej bohaterki, nie potrafiłam jej polubić. Ciekawiły mnie jej losy, ale jej postępowanie, jej wybory, były tym czego nie potrafiłam zaakceptować.
Niemniej, jak napisałam powyżej, zachęcam gorąco do lektury, bo co mamy czytać jeśli nie takie wielowątkowe i pasjonujące książki?? Ja z pewnością będę czekać na kolejne powieści tej nietuzinkowej pisarki.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...