sobota, 25 lutego 2012

Niedokończone

Po kilku, czy nawet kilkunastu książkach, które przeczytałam od początku do końca, i które były wyborami trafionymi nadszedł czas na te słabsze. I tak oto do listy niedokończonych dołączają kolejne tytuły.


1. "Mów mi Brooklyn" - Eduardo Lago. - Szczerze mówiąc nie mam pojęcia o co w tej książce chodzi. Pierwsze dwadzieścia kilka stron jest ok., ale potem .... totalne zagubienie. Bałagan jest tak okropny, że ciągle musiałam cofać się o kilka kartek, żeby połapać się w akcji, a i to nie zawsze pomagało. Narratorzy zmieniali się z prędkością światła, podobnie jak formy literackie. Nie wiem, być może jest to jakaś wyrafinowana zabawa autora, w przysłowiowego "kotka i myszkę", która ma zmusić czytelnika do wysiłku intelektualnego. Ja nie poznałam się na tej zabawie i książka powędrowała na półkę. Być może kiedyś dam jej jeszcze jedną szansę, ale póki co, niech sobie stoi.  Przynajmniej grzbiecik ma ładny ;)


2. "Życie prywatne elit Drugiej Rzeczypospolitej" oraz "Życie prywatne elit artystycznych Drugiej Rzeczypospolitej" Sławomira Kopra. - Po obu tytułach oczekiwałam chyba czegoś innego, czegoś bardziej wyrafinowanego, z pewnym zacięciem naukowym, czegoś co przypomina np. opracowania Barbary Wachowicz. Tymczasem obie książki przypominają papierowe wydanie współczesnego Pudelka czy Plotka (bez jednego nawet przypisu). Romanse, tajemnice alkowy, kto nadużywał alkoholu i inne sensacyjki. Znudziło mnie to szybciej niż się spodziewałam. Niemniej jestem pewna, że takie pozycje mają liczne grono zwolenników, bo fajnie jest poznać inne, bardziej ludzkie oblicze osób znanych. Dlatego nie przekreślam tych książek zupełnie, po prostu taka literatura nie dla mnie.





poniedziałek, 20 lutego 2012

"Odważni" - Nicholas Evans

Czy chłopiec wychowywany przez rodziców w podeszłym wieku, mający niewielu przyjaciół i uciekający w świat telewizyjnych westernów będzie miał szanse na bycie odpowiedzialnym ojcem i mężem? Czy ktoś, kto dowiaduje się, że jego ukochana starsza siostra Diane jest jego matką,a po kilku szczęśliwych latach, na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zostaje skazana na karę śmierci, może kiedykolwiek poradzić sobie z traumą dzieciństwa? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w najnowszej powieści Nicholasa Evansa "Odważni". Nie chcę zdradzać zbyt dużo z fabuły, gdyż od samego początku akcja jest wartka, a dodatkowo prowadzona jest dwutorowo. Po pierwsze, mamy więc lata 60-te. Tommy Bedford wychowuje się na angielskiej prowincji i jako 8-letni chłopiec zostaje wysłany do szkoły z internatem. Dręczony przez nauczycieli i uczniów żyje w świecie westernów i próbuje być tak dzielny jak jego ulubiony bohater Flint McCullough. Sytuacja zmienia się gdy Diane rozpoczyna karierę w Hollywood i zbiera Tommy`ego ze sobą.
Po drugie, jest rok 2007. Tom Bedford jest dorosłym facetem, którego zostawiła żona, a syn nie utrzymuje z nim kontaktu. Żyje dniem obecnym, stroni od ludzi i niczego nie oczekuje od życia. Dopiero wiadomość, że jego syn został oskarżony o zabójstwo podczas misji w Iraku zmusza go do stawienia czoła demonom z przeszłości.
"Odważni" to dobrze skonstruowana i wciągająca powieść. I choć nietrudno domyśleć się co będzie dalej (w czym niestety pomaga opis na okładce), to i tak trudno się od niej oderwać.
Lubię powieści, które nie epatują brutalnością, seksem, a mimo to są w 100% męskie. Tak jest w tym przypadku. Co więcej, to jest właśnie cecha charakterystyczna twórczości Nicholasa Evansa. Jego bohaterowie nigdy nie są  bezmózgowymi mięśniakami, ale posiadają pewną wrażliwość i delikatność. I tak jak w przypadku Toma Bedforda, choć widać, że to nie jest facet idealny to nie sposób nie poczuć do niego sympatii.
Jest jeszcze jeden wspólny mianownik dla wszystkich powieści Nicholasa Evansa, a mianowicie podkreślanie więzi z otaczającą nas przyrodą i traktowanie jej z należytym szacunkiem. To sprawia, że ogromnie szanuję tego autora i czuję z nim swoiste pokrewieństwo. Zresztą, Nicholas Evans od lat jest dla mnie gwarancją wysokiej jakości. Przeczytałam większość jego książek i żadna mnie nie zawiodła.
Tak było i w tym przypadku, choć moją ulubioną powieścią nadal pozostaje "Zaklinacz koni".






piątek, 17 lutego 2012

Międzynarodowy Dzień Kota

Po raz pierwszy obchodzę Dzień Kota. Mój Tymianek być może też. Nie znam jego przeszłości i nie wiem co robił w ubiegłym roku.
Prawdziwy prezent dostanie jutro. A dzisiaj musi mu wystarczyć niespodzianka w postaci kotki mojej siostry, która zostanie na noc. Hi hi ... tylko nie myślcie sobie nie wiadomo co ;). W pewnych kwestiach obydwoje nie poszaleją, ale co się poganiają i poprzyglądają sobie to ich ;)

 Pozdrowienia od Tymianka




sobota, 11 lutego 2012

"Kobieca Agencja Detektywistyczna nr 1" - Alexander McCall Smith

"Kobieca Agencja Detektywistyczna nr 1" stała na jednej z moich półek ponad rok. A że jest cienka, niepozorna, wydrukowana na lichym papierze, to i nie przykuwała uwagi. Aż któregoś dnia postanowiłam do niej zajrzeć, zwłaszcza że autor - Alexander McCall Smith należy do grona moich ulubionych. No i zajrzałam ..... i odłożyłam po przeczytaniu ostatniej strony :)))
I już się cieszę, że na tej samej półce stoją kolejne części tej niesamowitej historii.
Oto bowiem pewna pani z Botswany postanowiła założyć Agencję Detektywistyczną - pierwszą kobiecą agencję detektywistyczną w całej Botswanie. Poczuła, że jest to tego stworzona i wcale nie przeszkadzało jej, że nie znała się na tej robocie. Od czego w końcu są podręczniki? I jak pomyślała tak zrobiła, a że "mma Ramotswe była dobrym detektywem i dobrą kobietą" to zleceń jej nie brakowało. Proszoną ją o sprawdzenie zdolności kredytowej partnerów w interesach, potencjalnej niewierności małżonków, dziwnego zachowania lekarza w miejskim szpitalu i o pomoc w wielu innych sprawach. 
Mma Ramostwe "kochała swoją ojczyznę, Botswanę, kraj cichy i spokojny, i kochała Afrykę, ze wszystkimi nieszczęściami, jakie na nią spadały. Nie wstydzę się, gdy nazywają mnie afrykańską patriotką, mówiła mma Ramostwe. Kocham wszystkich ludzi, których Bóg stworzył, ale najlepiej umiem kochać tych, którzy mieszkają tutaj. To jest moja rodzina, moi bracia i siostry. Moim obowiązkiem jest pomóc ludziom w rozwiązywaniu ich życiowych zagadek. Do tego zostałam powołana."
Oprócz miłej i sympatycznej bohaterki w tej książce urzekła mnie także Afryka. Z każdej kartki bije ciepłem, słońcem i suchym afrykańskim powietrzem. I już wiem, że z następnymi częściami poczekam przynajmniej na wiosnę, bo nie mam siły tak się torturować. Za oknem -20, a tam .... ech....
Niemniej "Kobiecą Agencję Detektywistyczną nr 1" polecam, gdyż to lekka, miła i pozytywna lektura, która poprawi humor i pozwoli zapomnieć o codzienności. 


PS. Kolejne książki o mmie Ramotswe:
"MMA RAMOTSWE I ŁZY ŻYRAFY"
"MORALNOŚĆ DLA PIĘKNYCH DZIEWCZĄT"
"MĘSKA SZKOŁA MASZYNOPISANIA 'KALAHARI'"
"KREDENS PEŁEN ŻYCIA"
 
PS. Właśnie odkryłam, że na podstawie tych powieści powstał serial HBO, a główną rolę zagrała Jill Scott





niedziela, 5 lutego 2012

"Powrót nauczyciela tańca" - Henning Mankell

"Listopad 1999 roku, szwedzka prowincja i dwa zagadkowe morderstwa, które wstrząsnęły okolica. Czy te zbrodnie coś łączy?
Herbert Molin, emerytowany oficer policji, mieszka samotnie na odludziu, cierpi na stany lękowe i bezsenność. Od zmierzchu do świtu układa puzzle lub tańczy z wykonaną na zamówienie lalką. Którejś nocy zostaje napadnięty i umiera w męczarniach. Krwawe ślady na podłodze układają się w kroki tanga.
Wynikami śledztwa interesuje się znajomy Molina, młody, poważnie chory policjant Stefan Lindman, przebywający na urlopie zdrowotnym.
Wkrótce ginie najbliższy sąsiad Herberta Molina i dochodzenie bardzo się komplikuje. Stefan odkrywa zaskakującą wojenną przeszłość kolegi po fachu..."
I cóż tu powiedzieć? Że to kolejna udana książka Henninga Mankella? Że wciąga i nie pozwala odłożyć książki na półkę? Wszyscy, którzy znają i czytają kryminały tego autora to wiedzą. Zawsze gdy sięgam po "jakiegoś Mankella" wiem, że dopóki nie skończę, nic innego nie będzie się liczyło. Podobnie było i tym razem i ponad 550 stron przeczytałam w dwa dni. I wcale nie przeszkadzały mi pewne braki czy też usterki. Mocno naciągane wydało mi się to, że oto policja przybywa na miejsce zbrodni i już po chwili jeden z policjantów (notabene całkiem fajny i sympatyczny) odkrywa, że krwawe ślady układają się w kroki tanga. Później już nie wykazuje się taką przenikliwością. Irytował mnie główny bohater, który ma guzek na języku i który czekając na rozpoczęcie leczenia użala się nad sobą bezustannie. Nie lubię taki jęczących i nieszczęśliwych bohaterów, a Stefan Lindman taki właśnie był. No i ... hmmm.... może niepoprawnie to zabrzmi, ale spodziewałam się, że wina Molina jest większa, że ma na sumieniu setki ofiar (może tak było, ale nie jest to wyraźnie powiedziane). W jego pamiętniku widniała pewna data, o której myślałam, że dniem jakiegoś wielkiego mordu, ale okazało się, że to tylko moja wyobraźnia ;)
Pomimo tych zarzutów uważam, że "Powrót nauczyciela tańca" jest bardzo udanym kryminałem, który trzyma w napięciu. Ciekawa jest intryga, która ma swoje początki w czasie II wojny światowej i zagładzie Żydów i która jest tylko pretekstem do pokazania problemu faszyzmu, ciągle obecnego w świecie. Podobali mi się bohaterowie, głównie policjanci. Wiem, że niektórych może wkurzać ich nieporadność, ale dla mnie to był akurat atut. Nie było pośród nich żadnego supermana tylko zwykli faceci, którym zamakały notatniki, psuły się komputery i którym z domów wykradano broń. No a poza tym ten swoisty urok szwedzkiej prowincji, pośród niekończących się lasów, surowej pogody i  pojedynczych, którzy w takich warunkach żyją.

Daję 4 gwiazdki i polecam ten kryminał wszystkim, którzy lubią takie szwedzkie klimaty :) 



piątek, 3 lutego 2012

Styczniowe lektury

Styczeń jest dla mnie najtrudniejszym miesiącem. I nie chodzi o to, że długi, że zimno i ciemno. Przede wszystkim styczeń jest dla mnie miesiącem najcięższej pracy. Całymi tygodniami przygotowuję setki stron nikomu niepotrzebnych streszczeń, sprawozdań i podsumowań minionego roku. W efekcie, w wolnych chwilach nawet nie włączam komputera tylko czytam książki albo zabieram psy na spacer. Cierpi na tym blog, ale trudno. Postanowiłam nie napinać się zbytnio i nie walczyć sama ze sobą. W końcu nawet styczeń nie trwa wiecznie.
Pomimo natężenia pracy udało mi się przeczytać kilka dobrych książek.

1. "Ksiądz Rafał" Macieja Grabskiego. To idealna pozycja na taki noworoczny czas, gdy choinka jeszcze rozjaśnia mrok pokoju i duch Świąt Bożego Narodzenia jeszcze nie do końca się ulotnił. Nie sądziłam, że czytanie o perypetiach młodego proboszcza w małej wsi w latach 70-tych może być zajmujące. A jednak! Ogromna w tym zasługa autora, który nie dość, że stworzył tak żywych i ciekawych bohaterów, to jeszcze wykreował świat, który każdy z nas potrafi sobie wyobrazić lub odgrzebać w pamięci. Ksiądz Rafał, który rozmawia ze zwierzętami, organista który w wolnych chwilach grywa Bacha, grupa dewotek pisząca donosy. Właściwie każda z postaci jest inna, jest interesująca i jest potrzebna w tej historii. Zdziwiłam się ogromnie gdy przeczytałam, że ta powieść jest debiutem literackim autora. Zupełnie nie czułam tego podczas lektury. Teraz szukam kolejnej części i myślę, że ona także nie sprawi zawodu.


2. "Dom jedwabny" - Anthony Horowitz. Ostatnio ciągle mi drodze z Sherlockiem Holmsem. Na BBC oglądam serial o tym detektywie, ale jego akcja rozgrywa się we współczesnym Londynie. Wybieram się do kina na "Grę cieni" z Robertem Downeyem Jr w roli głównej, a teraz ta książka. "Dom jedwabny" jest pięknie wydaną i naprawdę dobrze opowiedzianą kolejną odsłoną przygód słynnego detektywa i jego przyjaciela oraz dokumentalisty. Autor stanął na wysokości zadania, bo jego Sherlock Holmes jest odpowiednio przenikliwy, błyskotliwy i trudny w kontakcie. Dzieli ludzi na dwie grupy: siebie i zwykłych ludzi. Watson też jest taki jak trzeba: inteligenty, wierny i  wyrozumiały dla trudnego charakteru detektywa. Są też inni starzy znajomi: Moriarty, Mycroft i inspektor Lestrade. No i zagadka kryminalna, jak najbardziej w stylu Sherlocka Holmesa.
Tak więc polecam wszystkim miłośnikom zagadek kryminalnych i londyńskiego detektywa.


3. "Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami" - Wojciech Mann i Krzysztof Materna. Pożyczyłam tę książkę dosłownie na dwa dni i generalnie tyle wystarczy żeby ją przeczytać, bo choć jest dość gruba to większą część zajmują zdjęcia, co bynajmniej nie jest żadnym zarzutem. Zarzutem jest natomiast jakość użytych materiałów. Książka po prostu rozpadała się w rękach. Mam w domu wikol więc ratowałam ją jak mogłam, ale kartki wypadały jedna po drugiej. Nie wiem czy to tylko ten egzemplarz jest taki niefortunny, czy cały nakład. Wielka szkoda, bo dla wszystkich miłośników twórczości panów M M, dla słuchaczy piątkowych porannych programów radiowej Trójce, jest to niewątpliwa gratka. Pomijając trudności techniczne, książkę czytałam z ogromną przyjemnością, bo uwielbiam styl narracji i poczucie humoru obu panów M. 


4. Zaczęłam też czytać "Rachubę świata" - Daniela Kehlmanna, książkę która kilka lat temu w Niemczech była prawdziwym hitem wydawniczym i która także na polskich blogach zbierała dobre recenzje. Niestety mój egzemplarz wypożyczyłam w osiedlowej bibliotece i choć nie jest zniszczony to tak potwornie śmierdzi jakimś brudem i pleśnią, że nie dałam rady czytać. W Matrasie ta książka jest na wyprzedaży, więc chyba po prostu ją kupię, bo zaczyna się interesująco i szkoda byłoby przegapić dobrą powieść.
Opis z okładki poniżej:
"Akcja bestsellerowej powieści Daniela Kehlmanna rozgrywa się na przełomie wieków XVIII i XIX. Żyją jeszcze myśliciele oświecenia, wchodzą w modę loty balonem i spirytyzm, nadciąga wiek pary i elektryczności. Na oczach czytelnika Goethe broni teorii o zimnym wnętrzu ziemi, a powstająca siedziba prezydentów USA malowana jest na biało. Jednocześnie powstają pierwsze zdjęcia dagerotypowe i prototyp telegrafu. Europą wstrząsają wojny napoleońskie i ruchy wolnościowe, w Ameryce powstają nowe państwa. W tym samym czasie przyrodnik Alexander von Humboldt podejmuje słynną ekspedycję do Ameryki Łacińskiej, zaś książę matematyków, Carl Friedrich Gauss, w czterech ścianach odbywa podróże do granic wiedzy. Kehlmann opisuje pełne przygód wyprawy badawcze Humboldta do Ameryki Łacińskiej i Rosji, samotne zmagania domatora Gaussa z wielkimi pytaniami nauk ścisłych, a także życie osobiste obu bohaterów. Przekonująco, żywo i z finezją przedstawia życie i epokę obu tych uczonych. Ta mądra, zabawna, wciągająca powieść zachęca do namysłu nad niedawną przeszłością kultury zachodniej, a także nad tym, jak dalece można wymierzyć świat i go zrozumieć. Czy umiemy przewidzieć zdarzenia prywatne lub historyczne i dzięki rozwojowi cywilizacji chronić siebie i innych od przeciwności losu?"

To tyle refleksji z moich styczniowych lektur. Przeczytałam jeszcze jedną książkę, ale o niej chciałabym napisać ciut więcej, ale to w kolejnym poście.
Pozdrawiam ciepło :)



czwartek, 2 lutego 2012

Wisława Szymborska [*]

Wisława Szymborska (1923 - 2012)

 [*] [*] [*]

Nagrobek

Tu leży staroświecka jak przecinek
autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek
raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup
nie należał do żadnej z literackich grup.
Ale też nic lepszego nie ma na mogile
oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy.
Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy
i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...