środa, 26 grudnia 2012

"Gustaw i ja" - Magdalena Zawadzka

Jak mijają Wam Święta?
U nas rządzą wirusy. Połowa rodziny kicha, kaszle i poleguje w łóżkach. Ja jakoś się trzymam, a przez to, że aktywność reszty ogranicza się głównie do siedzenia nad kubkiem gorącej herbaty i zażywania leków, mam czas na czytanie. Więc jakiś plus jest :)
Jesteście zadowoleni z prezentów gwiazdkowych? Ja ze swoich bardzo. Zwłaszcza, że zupełnie nieoczekiwanie otrzymałam czytnik. Od razu wrzuciłam do niego mnóstwo e-booków i teraz żadna podróż mi nie straszna. Nie spodziewałam się takiego prezentu, więc tym bardziej się ucieszyłam. Więcej, jestem zachwycona !!! 


A jeśli chodzi o lektury świąteczne .... wczoraj skończyłam książkę Magdaleny Zawadzkiej "Gustaw i ja". Nie spodziewałam się, że ta książka wywoła u mnie takie emocje. Domyślałam się, że wizerunek Gustawa Holoubka przedstawiony w książce będzie pozytywny, ale nie spodziewałam się, że miłość będzie niemalże wylewać się z tej książki. Piękna, wzruszająca i wyciskająca łzy z oczu biografia. Chciałoby się powiedzieć - "taka miłość się nie zdarza". Ona - młoda i energiczna dziewczyna, obiecująca aktorka, mężatka. On - mężczyzna dojrzały, uznany aktor i mąż i ojciec. Wydawałoby się, że nic ich nie łączy. A połączyła ich miłość wielka i dozgonna, miłość do siebie, do syna, do teatru. Ta biografia to nie tylko zapis prywatnych relacji Gustawa Holoubka i Magdaleny Zawadzkiej, ale to także historia teatru i walka z ponurą codziennością poprzedniego systemu.
Zachwyciło mnie w jaki sposób Magdalena Zawadzka opisuje swojego męża. Docenia jego mądrość, erudycję, sposób kreowania postaci, chwali jego pogodę ducha, szlachetność, wyśmiewa jego (i swoje) roztrzepanie i pewne drobne przywary. I kocha, lubi, szanuje.

Cudowna, piękna, bardzo osobista książka. Z pewnością jedna z najlepszych biografii jakie czytałam. Nie chcę pisać zbyt dużo, bo wiem, że żadne moje słowa nie przekażą ducha tej historii. Wolę oddać głos autorce.   


"Wtedy tak naprawdę po raz pierwszy przyglądam się panu Gustawowi, którego do tej pory znam właściwie tylko ze sceny i ekranu. Ma miłą łagodną twarz i ogromne oczy, nieprawdopodobnie niebieskie i prześwietlone, z czarującymi chochlikami. Przyciągają jak magnes. Gęste, czarne, aż granatowe włosy z lekkim szpakiem na skroniach i śniada cera jeszcze bardziej podkreślają charakter tych oczu. Duże, odstające uszy dodają łobuzerskiego wdzięku. Można powiedzieć, że te oczy i uszy są jego znakiem firmowym. Nienaganne maniery, styl bycia i wysławiania się, dowcip i wesołość. Piękny, męski, właściwy tylko jemu głos. Zdaje mi się czarującym mędrcem. Patrzę zdumiona i zastanawiam się jak to możliwe, że do tej pory widziałam w nim tylko wielkiego aktora, a nie fascynującego mężczyznę?" (s. 18)
 "Teraz gdy wracam do domu, mimo że nikt na mnie nie czeka, czuję się bezpieczna bo to "jestem" Gucia trwa i będzie trwało. Z każdym dniem coraz bardziej czuję jego bliskość i moja pamięć o nim jest coraz przejmująca. Jest dalszym ciągiem naszej miłości. Wspominam Gucia każdego. Pięknego, w sile wieku, gdy go poznałam i tego równie pięknego, schorowanego starszego pana, którego proszę, żeby pokonał chorobę, a ja dodam mu swych sił." (s. 352) 
"Był wielką indywidualnością, aż dziw, że mnie nie zdominował i przetrwałam jako Magda Zawadzka, a nie tylko Holoubkowa. Zawsze szanował drugiego człowieka i jego racje. Moje też, nawet jeśli się z nimi nie zgadzał, choć nigdy nie różniliśmy się w poważnych sprawach. Wszystkie nieporozumienia rozładowywaliśmy śmiechem. Nie było nam ze sobą nudno." (s. 357)

Polecam gorąco. Mój egzemplarz przeczytała połowa rodziny, a kolejka nadal długa :)

6/6



poniedziałek, 24 grudnia 2012

WESOŁYCH ŚWIĄT !!!

źródło: stylowi.pl
Wszystkim miłośnikom książek, blogerom i czytelnikom życzę miłych, spędzonych z najbliższymi Świąt Bożego Narodzenia. 
Dużo uśmiechu, radości, wielu książkowych prezentów pod choinką, 
a potem czasu na ich przeczytanie :))  

rr-odkowa

poniedziałek, 17 grudnia 2012

"Trzy mądre małpy" - Łukasz Grass - recenzja


 Książkę "Trzy mądre małpy" bardzo chciałam przeczytać i dużo sobie po niej obiecywałam. Dostałam coś zgoła innego od własnych oczekiwań, ale o dziwo wcale mnie to nie rozczarowało. Może dlatego, że Łukasz Grass napisał książkę, która niemalże w 100% pokrywa się z moim widzeniem świata. Choć wcześniej nie znałam, przytaczanej przez autora, teorii Platona mówiącej o tym, że "dla ciała gimnastyka, dla duszy muzyka" (rozumiana jako ogólne wykształcenie), to byłam jej wyznawcą od zawsze. Sport kształtuje nie tylko mięśnie, ale przede wszystkim charakter. Buduje samoświadomość i poczucie własnej wartości, pozwala pokonać strach i opanować stres. Pomaga nabrać dystansu i dokonywać właściwych wyborów. O tym jest ta książka. I jestem za nią ogromnie wdzięczna autorowi, bo dzięki niej mogłam przypomnieć sobie prawdy, ostatnio trochę przeze mnie zapomniane.

Pewnie wielu w Was kojarzy Łukasza Grassa, bądź to z TVN24, bądź z radia TOK FM lub z "Kawy czy herbaty" w TVP. W książce "Trzy mądre małpy" opisuje on przemianę jaką przeszedł. Z typowego "szczura korporacyjnego", pracującego po kilkanaście godzin na dobę, odżywiającego się źle i w pośpiechu, zawsze z telefonem przy uchu i włączonym laptopem, w człowieka, dla którego sport, oprócz rodziny, jest w życiu najważniejszy. Znam ludzi takich jak autor, zmęczonych, zestresowanych, mało wydajnych, bez życia rodzinnego, a mimo to nadal pracujących po 12-14 godzin na dobę, bo ..... No właśnie, bo co?? Praca jest tylko jednym z elementów życia. Ważnym, ale nigdy nie powinna być najważniejsza. Dla mnie zawsze najważniejsze jest to co nie dotyczy pracy. Autor też to odkrył. I choć czasami z przekąsem uśmiechałam się na pewne banalne stwierdzenia, to starałam się zrozumieć jego intencje - czasami te najbardziej oczywiste rzeczy, są najtrudniejsze do zauważenia. Sporo w tej książce refleksji dotyczących współczesnego dziennikarstwa. Niestety nie są one pozytywne. Autor zarzuca innym, ale też sobie, brak pokory, żerowanie na sensacji, schlebianie niskim potrzebom widza, zapominanie o tym, że dziennikarz nie jest po to, żeby wiedzieć, ale żeby pytać i nie musi być omnibusem. Z zażenowaniem przypomina swoje wpadki i mówi o tym, że brakuje mu w telewizji tzw. "siwych głów", mądrych rozmów i rzeczowych analiz (mi też tego brakuje i w związku z tym prawie nie oglądam tv). Opowiada o swoim powrocie do uprawiania sportu. Gdy waga przekroczyła setkę, a wejście po schodach powodowało zadyszkę Łukasz Grass powiedział sobie dość. Spontanicznie zapisał się na siłownię, a co ważniejsze - jak sam powiedział "stukilogramowy misiek zapisał się na zawody w triathlonie" (udział w zawodach Mazda London Triathlon).

Triathlonu dużo w tej książce, bo autor stał się czynnym zawodnikiem i współzałożycielem Akademii Triathlonu. Dostajemy więc sporo informacji o dystansach, które należy przepłynąć, przejechać na rowerze i przebiec, o właściwej diecie i suplementach pomagających uzyskać jak najlepsza formę, o zmaganiu z samym sobą podczas morderczych startów, zwłaszcza w zawodach Iron Man (pływanie - 3,86 km, jazda na rowerze - 180,2 km i bieg - 42,195 km, wszystko to pokonywane w ciągu jednego dnia). Ja, jako fanka sportu w ogóle, oglądająca mnóstwo transmisji sportowych, takie rzeczy "łykam jak młody pelikan", więc książki wysłuchałam z ogromnym zainteresowaniem. I choć czasami nachodziły mnie smutne refleksje, że mimo wszystko mężczyźnie łatwiej jest poświęcić się swojej pasji. Może jestem nie do końca sprawiedliwa i obiektywna, ale nie znam faceta, który byłby w stanie zaakceptować fakt, że jego partnerka spędza długie godziny na treningu, robi to kosztem życia rodzinnego i wszystko temu podporządkowuje. No, ale to tak na marginesie.

Zastanawiałam się skąd wziął się pomysł autora na tytuł "Trzy mądre małpy". Odpowiedź znalazłam w ostatnim rozdziale. To słynne japońskie przysłowie „nie widzę nic złego, nie słyszę nic złego, nie mówię nic złego", reprezentowane przez trzy małpy to: Mizaru, która zakrywa oczy, więc „nie widzi nic złego”, Kikazaru, która zakrywa uszy, więc nie słyszy nic złego, oraz Iwazaru, zakrywająca pysk, która nie mówi nic złego, Łukasz Grass porównuje do idei triathlonu. Ta dyscyplina, podobnie jak owe małpy, ma pomóc w odrzuceniu zła i skoncentrowaniu się na tym co dobre i wartościowe.

Pomimo pewnych drobnych usterek, takich jak powtarzanie pewnych treści, czy pojawianie się zbyt wielu fachowych wtrąceń dot. triathlonu (trudnych zwłaszcza dla przeciętnego czytelnika), bardzo pozytywnie oceniam ten audiobook. Bo takie książki są potrzebne. Bo ruch jest zdrowy nawet dla mola książkowego i nie ważne czy będzie to ulubiona dyscyplina autora, jazda konna, siatkówka czy agility z psem. Najważniejsze żeby wyjść z domu i ruszyć zastane mięśnie.

I na koniec kilka słów o lektorze. Książkę czytał Bartosz Topa (który wraz z autorem, Tomaszem Karolakiem i Piotrem Adamczykiem był ambasadorem triathlonu w 2011 roku) i zrobił to
Z N A K O M I C I E!! Czytał spokojnie, wyraźnie, z doskonałą dykcją i w taki sposób, że momentami myślałam, że to on jest autorem. Z pewnością będę szukała książek w jego interpretacji. 

5/6

Za możliwość wysłuchania audiobooka "Trzy mądre małpy" dziękuję platformie Audeo, w szczególności Ewie, która zdobyła dla mnie tę książkę :)))




czwartek, 13 grudnia 2012

Miesiąc z Jane Austen - "Duma i uprzedzenie"

 



Autor: Jane Austen 
Tytuł: "Duma i uprzedzenie"

Tytuł oryginalny: "Pride and prejudice"
Przełożył: Anna Przedpełska-Trzeciakowska
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 314







Zastanawiam się czy jest ktoś kto nie słyszał o książkach Jane Austen. Chyba niewiele jest takich osób. "Duma i uprzedzenie" czy "Rozważna i romantyczna" już na stałe wpisały się w kanon literatury światowej. Słusznie, bo to naprawdę dobre, świetnie skomponowane powieści, z barwnymi bohaterami i wciągającą akcją. Kiedyś, w czasach studenckich przeczytałam większość powieści Jane Austen i wszystkie bardzo mi się podobały. Teraz, na okoliczność Miesiąca z  Jane Austen, ogłoszonego przez Padmę postanowiłam przypomnieć sobie choć jedną z jej książek. Szczerze mówiąc miałam ochotę na "Emmę" lub "Perswazje", gdyż obie te powieści pamiętam najsłabiej, ale w bibliotece była tylko "Duma i uprzedzenie" (to przypomniało mi, że powinnam spełnić jedno z noworocznych postanowień sprzed kilku lat i zakupić kilka angielskich powieści do własnej biblioteczki).  Choć dobrze pamiętałam tę historię i bardzo lubię serial z Colinem Firthem w roli pana Darcy`ego to i tak z ogromną przyjemnością powróciłam do klimatycznej XVIII-wiecznej prowincji angielskiej.
Pana Benneta los obdarzył pięcioma córkami, niezbyt inteligentną żoną i niewielkim majątkiem. Największym marzeniem jego żony jest, aby wszystkie córki wyszły bogato za mąż. Pierwsza okazja nadarza się, gdy do pobliskiego majątku przybywa pan Bingley. Jest miły, przystojny i ogromnie bogaty i wyraźnie adoruje najstarszą z panien Bennet - Jane. I gdy wydaje się, że wszystko zmierza ku szczęśliwemu małżeństwu pan Bingley nagle wyjeżdża do Londynu, a jego siostry (które niechętnie patrzyły na potencjalną bratową) zapewniały, że nigdy już tu nie powrócą. Najbliższym przyjacielem, a zarazem na pozór całkowitym przeciwieństwem, pana Bingleya jest pan Darcy. Początki jego znajomości z drugą w kolejności z sióstr Bennet - Elżbietą, nie były zbyt szczęśliwe. Elżbieta zapałała do niego dużą niechęcią, gdy usłyszała, wypowiadane przez niego stwierdzenie dotyczące jej osoby: "Zupełnie znośna, ale nie na tyle ładna, bym ja miał się o nią pokusić. Nie jestem ponadto w nastroju, by oddawać sprawiedliwość damom wzgardzonym przez innych." (s. 13). Całe okoliczne towarzystwo jednomyślnie uznało, że pan Darcy, choć bogaty, jest wyjątkowo niesympatyczny, dumy i arogancki. Tej etykietki nie pozbył się nawet wtedy, gdy postanowił oświadczyć się Elżbiecie. Panna Bennet oświadczyn rzecz jasna nie przyjęła mówiąc: "Nie jesteś pan zdolny uczynić mi propozycji małżeństwa w sposób, który by mnie zachęcił do jej przyjęcia." (s. 160). Warto wspomnieć iż Elżbieta miała już pewne doświadczenie w odrzucaniu takich intratnych propozycji, gdyż wcześniej nie zgodziła się zostać żoną pana Collinsa - pastora i wyjątkowo męczącego hipokryty, który zresztą szybko pocieszył się po porażce, oświadczając się przyjaciółce panien Bennet. Na szczęście, po licznych perypetiach i zawirowaniach, wszystko kończy się dobrze. Szczęśliwy los połączył pisane sobie pary, dobro zostaje nagrodzone, zło ukarane, a czytelnik pozostaje z błogim uśmiechem na twarzy.
Zdaję sobie sprawę, że moja recenzja bardziej przypomina fabułę telenoweli niż streszczenie lektury z kanonu światowego, ale o "Dumie i uprzedzeniu" napisano już tyle, że trudno powiedzieć coś, co nie byłoby kalką. Zwłaszcza, że jest to powieść właściwie idealna. Nie znajduję w niej żadnego słabego elementu. Wszystko tu gra, począwszy od doskonale opisanych postaci, aż po ciekawie skonstruowaną intrygę, wartką akcję i genialne dialogi.
Gdybym miała wybierać, który z tych elementów uważam za najlepszy, to myślę, że wybrałabym właśnie dialogi i bohaterów. Właściwie wszyscy są doskonale nakreśleni, ale moim ulubieńcem jest pan Bennet. Jego stoicki spokój, umiejętność zdystansowania się od męczącej małżonki i to poczucie humoru, gdy mówi: "Jeśli przyjdą jeszcze jacyś młodzi ludzie prosić o Kitty i Mary, to przyślij ich tutaj - jestem do waszej do waszej dyspozycji" (s.304) lub: "Nie Kitty, wreszcie nauczyłem się ostrożności, a ty poczujesz tego skutki. Ani jeden oficer nie wejdzie do mojego domu ani nie przejdzie przez naszą wieś. Bale będą surowo zabronione, chyba że będziesz tańczyła zawsze z którąś ze swych sióstr. I nie ruszysz się z domu, póki nie dowiedziesz, że każdego dnia potrafisz spędzić rozsądnie dziesięć minut. [...] Dobrze już, dobrze [...] nie bądź taka nieszczęśliwa. Jeśli przez dziesięć lat będziesz się zachowywała przyzwoicie, zabiorę cię do teatru." (s. 241). Oczywiście pana Darcy`ego również trudno zapomnieć i choć jest najrzadziej odzywającą się osobą, to i tak bardzo wymowną. Bardzo polubiłam Elżbietę za jej inteligencję, błyskotliwość, poczucie humoru i umiejętność przyznania się do błędów.

Nie wiem jak Jane Austen to zrobiła, ale z na pozór banalnej historii, potrafiła stworzyć wielowymiarową, niebanalną powieść. Powieść, która pomimo upływu blisko dwustu lat od pierwszego wydania, nadal czaruje miliony czytelników.
Mnie też oczarowała po raz kolejny, więc polecam gorąco. 

6/6

niedziela, 2 grudnia 2012

"Telefon od anioła" - Guillaume Musso




Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że audiobooki i ja nigdy się nie spotkamy. No bo jak można czytać bez patrzenia na litery, bez przewracania kartek? A potem dostałam zlecenie, które uwięziło mnie przy komputerze na kilka miesięcy. Od długiego patrzenia w monitor bolały mnie oczy i nie miałam siły na czytanie. I wtedy po raz pierwszy sięgnęłam po audiobooka. Szybko okazało się, że to całkiem miła, choć zupełnie różna, forma obcowania z literaturą. Od tamtej pory chętnie słucham książek w formacie mp3, towarzyszą mi one podczas podróżowania do i z pracy, umilają służbowe przemieszczanie się między budynkami mojej firmy. Rzadko zdarza się żebym słuchała nagrania dłużej niż 30 minut, dlatego wybierając kolejne tytuły oczekuję, że spełni ono kilka moich wymagań:
- będzie to interesująca i wciągająca lektura, która zmotywuje mnie do porannego wstawania;
- będzie to książka, którą można w dowolnym momencie wyłączyć nie tracąc jednocześnie wątku;
- będzie czytana przez lektora z miłym i pasującym do treści głosem (zdarza się, że rezygnuję ze słuchania gdy lektor mi nie odpowiada).

Audiobook "Telefon od anioła" Guillaume Musso, którego ostatnio wysłuchałam, spełnia te wymagania w 100%. Akcja prowadzona jest bardzo sprawnie i wciąga właściwie od pierwszego rozdziału. Były dni kiedy słuchałam z wypiekami na twarzy i dwa razy wolniej przebierałam nogami, żeby jak najpóźniej dotrzeć do pracy i jak najszybciej dowiedzieć się co dalej.
"Historia zaczyna się w Nowym Jorku na lotnisku Kennedy'ego. Madeline i Jonathan nigdy wcześniej się nie spotkali. Ona jest paryską kwiaciarką, on - słynnym szefem kuchni. Mężczyzna właśnie stracił żonę oraz dorobek życia. Był właścicielem sieci restauracji, a teraz prowadzi skromne bistro we włoskiej dzielnicy San Francisco. Bohaterowie wpadają na siebie, biegnąc do wolnego stolika w zatłoczonym lotniskowym barze. W pośpiechu zbierają rozsypane na podłodze rzeczy. Po krótkiej sprzeczce każde idzie w swoją stronę. Gdy zdają sobie sprawę, że przez pomyłkę zamienili się telefonami komórkowymi, jest już za późno - dzielą ich tysiące kilometrów. Dość szybko ciekawość bierze górę nad dyskrecją. Pokusa, by przejrzeć zawartość cudzej komórki, jest zbyt silna. Jak dużo można dowiedzieć się o człowieku z małego telefonu? Czy oprócz intymnych zdjęć, e-maili i SMS-ów da się tam znaleźć inne interesujące informacje? Okazuje się, że tak. Ku swojemu zaskoczeniu paryżanka i Amerykanin odkrywają, że łączy ich mroczna tajemnica z przeszłości. ..."
"Telefon od anioła" to moje pierwsze spotkanie z książkami Guillaume Musso, wcześniej wiele dobrego na temat jego książek, przeczytałam na innych blogach (m.in. u Binoli). Jeśli pozostałe jego książki są równie dobre, to chętnie zapoznam się z nimi, bo chociaż jest to literatura popularna to przyzwoicie napisana, z ciekawymi postaciami (zwłaszcza Madeline, która od początku nie pasowała mi do typowego wizerunku kwiaciarki) i wciągającą historią. Jeśli historia jest dobra, a ta taka jest, to jestem w stanie wiele wybaczyć autorowi. W tym przypadku właściwie nic, poza pewnymi schematami i trochę nijaką postacią Jonathana, nie denerwowało mnie.  
Na zakończenie kilka słów o lektorze. Krzysztof Gosztyła jest popularnym lektorem audiooboków, czytał m.in słynną Trylogię Millenium, ale ja z książką przez niego czytaną zetknęłam się po raz pierwszy. Od razu znalazł się gronie moich ulubionych lektorów, bo cóż to było za czytanie !!! Ten głos, ta dykcja, ta umiejętność modulacji!! Krzysztofa Gosztyłę pamiętam, gdy z jakiegoś powszechnego czytania "Pana Tadeusza", kiedy to słuchałam urzeczona. Tak jest i w przypadku książki Musso. Przez większą część nagrania jest miło i przyjemnie dla ucha, ale kiedy trzeba potrafi huknąć jak z armaty, naśladować głos papugi lub dziewczyny mówiącej podczas szczotkowania zębów. Dla mnie rewelacja.

Podsumowując, książkę oceniam wysoko, bo zdecydowanie spełniła swoją rolę, a także zachęciła do sięgnięcia po kolejne książki Guillaume Musso i nagrania czytane przez Krzysztofa Gosztyłę.

Za możliwość wysłuchania audiobooka dziękuję platformie Audeo, a w szczególności pracującej tam Pani Ewie :)

5/6

sobota, 1 grudnia 2012

"Trzy mądre małpy" - Łukasz Grass

 
POST PROMOCYJNY 
 
 Postanowiłam umieścić tę informację, ponieważ z sama z utęsknieniem czekam na poniedziałek, kiedy wrzucę tę książkę do swojego Ipoda i ruszę z nią w drogę. Jakiś czas temu przeczytałam wywiad z Łukaszem Grassem i wiedziałam, że koniecznie muszę przeczytać jego książkę "Trzy mądre małpy". No i wreszcie, dzięki platformie Audeo, mam taką możliwość :).
 

Audiobook: Łukasz Grass, TRZY MĄDRE MAŁPY, 1CD - MP3
Czyta: Bartłomiej Topa

Czas nagrania: 4 godz.45 min
Treść: pełna
Opakowanie: Duży digipack dwuskrzydełkowy

W poniedziałek, 26 listopada, miała miejsce premiera wydanego przez nas  audiobooka  „Trzy mądre małpy” Łukasza Grassa czytanego przez Bartłomieja Topę. Będzie to pierwszy tytuł z cyklu „Audiobiblioteki sportowca”, do którego dołączą kolejne. Możemy  śmiało komunikować, że „Trzy mądre małpy” to pierwszy sportowy audiobook w Polsce! 

Wbrew pozorom nie jest to książka dedykowana wyłącznie sportowcom czy poruszająca tylko taką tematykę. „Trzy mądre małpy” to nie sucha opowiastka czy poradnik o tym jak zacząć trenować i przechodzić na kolejne poziomy. Jest to przede wszystkim audiobook  inspirujący, motywujący do działania i skłaniający do zmian... do wstania z kanapy i rozpoczęcia aktywności.  To osobista historia człowieka, który postanawia coś zmienić w swoim życiu.  Można więc stwierdzić, że jest to właśnie książka do osób, które ze sportem mają niewiele lub nic wspólnego. Audioook cieszy się dużym wsparciem nie tylko środowiska sportowego (portale, magazyny), ale również literackiego (Lubię Czytać, Gilda, Granice, Irka). Została również stworzona specjalna strona internetowa dla „Audiobiblioteki sportowca”: www.audiotrening.pl

niedziela, 25 listopada 2012

"Dom z papieru" - Carlos Maria Dominguez








Autor: Carlos Maria Dominguez
Tytuł: "Dom z papieru"

Tytuł oryginalny: "LA CASA DE PAPEL"
Przełożył: Andrzej Sobol-Jurczykowski
Wydawnictwo: Świat Książki
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2007
Liczba stron: 111











 "Wiosną 1998 roku Bluma Lennon kupiła w pewnej księgarni w Soho używany egzemplarz "Poezji" Emily Dickinson i kiedy doszła do drugiego wiersza, na skrzyżowaniu potrącił ją samochód.
Książki zmieniają los ludzi. Niektórzy przeczytali "Tygrysa Malajów" i zostali profesorami literatury na odległych uniwersytetach. "Siddharta" przywiódł do buddyzmu dziesiątki tysięcy młodych ludzi, Hemingway przekształcił ich w w sportowców, Dumas pogmatwał życie niezliczonym kobietom, a niejedną z nich uratowały od samobójstwa książki kucharskie. Bluma stała się ofiarą książek."(s. 9)

Tymi zdaniami rozpoczyna się "Dom z papieru". Bluma Lennon zginęła pod kołami samochodu, a inny profesor (a jednocześnie narrator) dostał polecenie zastąpienia jej na wydziale iberystyki i kontynuowania jej wykładów. Pewnego dnia otrzymał przesyłkę adresowaną do zmarłej koleżanki. W środku znajdowała się powieść Josepha Conrada "Smuga cienia". Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że książka była pobrudzona i miała posklejane cementem kartki. Jej fatalny stan do tego stopnia wzbudził ciekawość i niepokój głównego bohatera, że postanowił odnaleźć nadawcę przesyłki. Dzięki licznym kontaktom dowiedział się, że paczkę wysłał najprawdopodobniej urugwajski bibliofil Carlos Bauer, który spotkał Blumę na kongresie w Meksyku. Narrator postanawia udać się do Urugwaju by osobiście oddać książkę. To co tam zobaczy, czego doświadczy zaskoczy nawet jego samego, profesora literatury i miłośnika książek. Stanie oko w oko z szaleństwem na punkcie książek i zrozumie słowa swojej niemieckiej babki o tym, że "książki są niebezpieczne".


Lubię historie z książką w roli głównej. Swego czasu zachwycałam się magicznym "Cieniem wiatru" Zafona, czy pełną celnych spostrzeżeń "O bibliotece" Umberto Eco, ale "Dom z papieru" nie wzbudził mojego entuzjazmu. Nie dlatego, że jest to zła, czy źle napisana książka. Absolutnie nie. C. M. Dominguez napisał opowiadanie pełne trafnych sentencji dotyczących książek i ich miłośników. Opowiadanie z genialną fabułą. I w tym tkwi problem. Nie przepadam za opowiadaniami, a w tym przypadku jest mi szczególnie żal, bo pomysł uważam za tak fantastyczny, że szkoda go zmarnować na tak krótką formę. Wyobrażam sobie, że mogła z tego powstać świetna powieść, z bohaterami do których można się przywiązać, pełna scen które zapadną w pamięć. Mówi się, że czasami mniej znaczy lepiej, ale chyba nie w tym przypadku.  

Niezależnie od wszystkiego co napisałam powyżej miłośnikom książek o książkach polecam. Szczególnie tym, którzy wybierają krótkie formy :)



PS. Postanowiłam dodać książce jeden punkcik, bo pomyślałam, że 3/6 to jednak ocena nie do końca oddająca moje odczucia po lekturze. Ogólnie rzecz ujmując "Dom z papieru" uważam za dobrą i godną polecenia pozycję. Tyle tylko, że ja wolę grube tomiszcza i gdyby ta książka była taka, z pewnością doczekałaby się szósteczki, bo jak pisałam wczoraj - pomysł na fabułę jest genialny :)

4/6

czwartek, 22 listopada 2012

Niedoskonałości/doskonałości

 O książce Krystyny Nepomuckiej "Małżeństwo niedoskonałe" pisałam



 W ubiegłym tygodniu skończyłam ostatnią część i spieszę Wam donieść, że jest to najlepszy cykl jaki czytałam w dorosłym życiu. Prawdziwy, słodko-gorzki, wywołujący zarówno irytację, jak i uśmiech zrozumienia. Niestety poza tym co napisałam o pierwszej książce nie mogę powiedzieć wiele więcej, bo oznaczałoby to spoilerowanie bez końca. Drugi tom zaczyna się tam, gdzie kończy się pierwszy, drugi tam gdzie trzeci i dopiero przy piątym tomie są pewne przeskoki w latach. No, ale i tak nie mogę nic zdradzić, żeby nie zepsuć Wam przyjemności czytania (bo mam nadzieję, że wiele miłośniczek powieści obyczajowej sięgnie po te książki). Już i tak tytuły poszczególnych tomów sugerują pewne wydarzenia w życiu bohaterki. Mogę tylko powiedzieć, że zarówno Busio jak i Wykolejeniec przewijają się aż do "Starości doskonałej" i że zakończenie .... nie powiem ... mocno mnie zaskoczyło :).
Krystyna Nepomucka napisała rewelacyjną prozę obyczajową, bez fajerwerków, cudownych zbiegów okoliczności i rycerza na białym koniu (choć w pewnym momencie koni jest aż nadto). Życie głównej bohaterki jest do bólu prawdziwe, są w nim radości, częściej jednak smutki i troski. Nie wszystko udaje się tak jak sobie zaplanowała, ale stara się cieszyć się tym co ma i ciągle wierzy, że los się musi odmienić. Choć wielokrotnie miałam ochotę walnąć ją w głowę, to mimo wszystko bardzo ją polubiłam i kibicowałam jej poczynaniom.
Książek Krystyny Nepomuckiej jest w bibliotekach ciągle dużo, ale mam wrażenie, że ona sama jest obecnie pisarką trochę zapomnianą. Wierzę jednak, że kiedyś jej książki doczekają się wznowienia, a wtedy zakupię sobie cykl na własność i będę mogła do niego wracać, bo dobrych książek nigdy za wiele.   

Moja ocena całości to 6/6. A co!!! :)





Cykl Niedoskonałości/doskonałości
tworzą:

1. "Małżeństwo niedoskonałe" 
2. "Rozwód niedoskonały"
3. "Samotność niedoskonała"
4. "Miłość niedoskonała"
5. "Kochanek doskonały"
6. "Starość doskonała"









 






poniedziałek, 19 listopada 2012

TOP 10 Książki, które chcielibyśmy otrzymać w prezencie

Kreatywa jest pomysłodawczynią akcji Top 10

TOP 10  to akcja, przy okazji której na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - wypatruj nowych tematów.

Dziś przyszła pora na... Książki, które chcielibyśmy otrzymać w prezencie!

Och, tak naprawdę chciałabym dużo więcej książek niż ta dziesiątka. Myślę, że dopiero przy Top50 byłam usatysfakcjonowana i względnie uspokojona. No, ale skoro muszę wybrać Top 10 to niech to będą te książki.


1. Marcin Wrona - "Wrony w Ameryce". Lubię redaktora i lubię wydawnictwo. Po prostu :)
2. Jerzy Stuhr - "Tak sobie myślę". Od dawna mam ochotę na tę książkę. Miałam ją nawet w rękach, ale lektura ciągle przede mną.
3. J.K. Rowling - "Trafny wybór". Sporo dobrego o tej książce przeczytałam. Poza tym temat, dla mnie jako politologa, interesujący.
4. Małgorzata Gutowska-Adamczyk - "Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich". Po świetnej "Cukierni pod Amorem" nie wierzę, że ta książka mogłaby mi się nie spodobać.
5. Wojciech Mann - "Kroniki wariata z kraju i ze świata. Bo Mann zawsze pozostanie Mannem. Poczucie humoru i błyskotliwość z najwyższej półki.
6. Andrzej G. Kruszewicz - "Moi skrzydlaci pacjenci". Uwielbiam jego piątkowe poranne opowieści w Trójce, więc książka też na pewno mi się spodoba.
7. Robert Górski - "Jak zostałem premierem". Bo haratnąć w gałę czasami trzeba i już ;)
8. Dorota Sumińska - "Dalej na czterech łapach". "Autobiografia na czterech łapach"podobała mi się bardzo więc i kontynuacja pewnie będzie. 















9. Wiesława Weiss - "33 x Trójka". Bo Trójka zawsze pozostanie Trójką


10. Michele Fitoussi - "Helena Rubinstein. Kobieta, która wymyśliła piękno". Pięknie wydana i z pewnością interesująca pozycja o tej niezwykłej kobiecie.













A Wy macie już swoją listę życzeń dla Świętego Mikołaja? Pochwalcie się. Chętnie zobaczę jakie książki chodzą Wam po głowie.




niedziela, 18 listopada 2012

"Kot" - Georges Simenon

 




Autor: Georges Simenon
Tytuł: "Kot"

Tytuł oryginalny: "Le Chat"
Przełożyła: Irena Szymańska
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Rok wydania: 1976
Liczba stron: 144








"Kot" to niewielka książeczka, idealna na jeden dłuższy wieczór. Jeśli jednak oczekujecie miłej, pogodnej lektury to srodze się zawiedziecie. "Kot" pomimo małej objętości (gdzież mu tam do "Obcej"), niesie pokaźny ładunek emocjonalny. Bohaterowie to dwójka starszych ludzi, z zaledwie kilkuletnim stażem małżeńskim, którzy nie rozmawiają ze sobą. Od czasu do czasu pisują do siebie krótkie karteczki, ale milczą uparcie. Każde też samo robi zakupy i przygotowuje sobie posiłek. Produkty spożywcze przechowują w szafkach zamykanych na klucz, w obawie że to drugie może zatruć jedzenie !!
Pomimo tej rozdzielności wydaje się, że nie mogą bez siebie żyć. Ciągle sprawdzają i szpiegują siebie nawzajem. 
"Małgorzata na pierwszym piętrze, Emil na parterze czekali teraz na to, które z nich wyjdzie pierwsze. Włożył już brązowy płaszcz nieprzemakalny i na trzewiki naciągnął kalosze. Wystarczyło sięgnąć po czapkę.
Ona też na pewno była już gotowa. Wczoraj stracił cierpliwość i wzruszając ramionami wyszedł pierwszy.
Dzisiaj po dziesięciu minutach czekania, które bez wątpienia spędziła ubrana do wyjścia, na stojąco, z parasolką w dłoni, to ona zdecydowała się zejść i wziąć z kuchni siatkę na zakupy.
On też miał siatkę, prawie identyczną. Kiedy za żoną zamknęły się drzwi, sam z kolei wyszedł na ulicę.
[...]
Wiedziała, że idzie za nią. Czasami ona szła z tyłu, w niezbyt dużej odległości, bo uważał, żeby nie iść za szybko."
(s. 36-37)
Bo tak naprawdę "Kot" to przejmujące studium lęku przed samotnością, przed śmiercią w pustym domu. To potrzeba bycia z kimś skłoniła Małgorzatę i Emila to zawarcia małżeństwa. Małżeństwa, które właściwie od samego początku skazane jest na niepowodzenie. Obydwoje ciągle wspominają swoich pierwszych małżonków i zdają sobie sprawę z obecnego niedopasowania. Pomimo uporczywego milczenia, drobnych złośliwości i  podejrzliwości nie potrafią bez siebie żyć.

Polecam bardzo "Kota", bo jestem przekonana, że mocno zapadanie Wam w pamięć. Podczas lektury wyobrażałam sobie wiele scen z tej książki: dwójkę staruszków siedzących w milczeniu przy kominku albo idących gęsiego na zakupy. Teraz te obrazy ciągle do mnie wracają. I pewnie wracać będą jeszcze przez długi czas.
Doskonała lektura :)

5,5/6




sobota, 17 listopada 2012

Liebster Blog

„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia."
Zabawa polega na  odpowiedzeniu na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

AnnRK z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione nominowała mnie do Liebster Award
AnnRK bardzo Ci dziękuję za pamięć i już spieszę z wymyślaniem odpowiedzi, bo pytania przygotowałaś takie, że zanim odpowiem, wiele kwestii będę musiała przemyśleć :)) 

  1. Książka, która najbardziej wpłynęła na Twoje życie? -
    Ha!! Trudno wybrać jedną jedyną, gdyż z wielu książek coś wzięłam dla siebie. Myślę jednak, że największy wpływ miały na mnie książki czytane w dzieciństwie i wczesnej młodości. Wszak wtedy człowiek szuka swojej tożsamości.  
  2. Kontynuację jakiej książki chciałabyś przeczytać?
    Nie wiem. Długo myślałam nad odpowiedzią i nie potrafię podać żadnego tytułu. Bo albo książka już ma kontynuację, albo akcja kończy się w takim momencie, że nie chcę wiedzieć co będzie dalej.

  3. Najbardziej irytujący bohater książkowy?
    Po ostatnich lekturach z całkowitą pewnością mogę powiedzieć, że Busio z cyklu Niedoskonałości/Doskonałości. Krystyny Nepomuckiej. Zwłaszcza Busio z pierwszej i drugiej części.

  4. Film, który zawsze Cię wzrusza?
    Generalnie najbardziej wzruszają mnie filmy o zwierzętach. Ale też niezmiennie wzrusza mnie końcówka "Znachora".

  5. Największe książkowe rozczarowanie?Nie potrafię przypomnieć sobie w tym momencie takiego największego rozczarowania, choć z pewnością było ich wiele. Na pewno zbyt wiele obiecywałam sobie po książkach V. C. Andrews "Kwiatach na poddaszu" i kolejnych.
  6. Jesteś reżyserem i masz szansę nakręcić film na podstawie jakiejś powieści. Jaka to powieść i kto zagra główne role?
    To akurat łatwe pytanie. Bardzo chciałabym zobaczyć film na podstawie "Sagi rodu Otori" Lian Hearn. Jednak nie podjęłabym się kręcenia go, wolałabym, żeby zajęli się tym Japończycy, albo jakaś europejska ekipa filmowa. Oby ten film nie powstał w Holywood. A kto mógłby zagrać? Postawiłabym na jakiś młodych, nieznanych aktorów.
  7. Muzyka, która najbardziej pasuje do Twojego życia to...?
    O, to zależnie od nastroju. Czasami będzie to Leszek Możdżer, Stare Dobre Małżeństwo, Morcheeba, Kings of Leon lub Nigel Kennedy, a czasami Andrzej Zaucha czy piosenki Agnieszki Osieckiej ..... oj długo by wymieniać. Generalnie każda muzyka, której słuchanie sprawi mi przyjemność pasuje do mojego życia :))
  8. Wyobraź sobie, że na tydzień możesz wcielić się w jakiegoś powieściowego bohatera. Kim chciałabyś być?
    Tylko jednego??? Nie ma szans ;) Chciałabym być bohaterką książek K. Scholes przeżywającą przygody na kontynencie afrykańskim, chciałabym być Panem Samochodzikiem rozwiązującym zagadki historyczne, albo przenieść się w czasie do Polski średniowiecznej.  
  9. Najsłabsza książka jaką czytałaś?
    Odkąd pamiętam wyznaję zasadę, że jeśli książka nie podoba mi się to po prostu odkładam ją na półkę. Ale czasami kilkadziesiąt pierwszych stron sprawia, że książka na długie lata zapada mi w pamięć (oczywiście negatywnie). Taką książką jest  "Odrodzona" Tucker Malarkey. Pisałam o niej tutaj
  10. Gdybyś mogła stworzyć sobie pięcioosobową paczkę przyjaciół złożoną z bohaterów filmowych/książkowych, to chętnie zobaczyłabyś w niej...
    No to może zostanę przy bohaterach książkowych, a ściślej przy bohaterkach. Łatwiej będzie mi wybrać piątkę :)
    1. Babcia z powieści "Lala" Jacka Dehnela
    2. Główna bohaterka powieści Olgi Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych"
    3. Carol Drinkwater, główna bohaterka i autorka serii oliwkowej
    4. Claire Randall bohaterka "Obcej"
    I na koniec ktoś, kto rozrusza całe to towarzystwo, czyli Ula z książek Olgi Rudnickiej m.in. "Czy ten rudy kot to pies"
  11. Najmniej udana ekranizacja książki? W tej chwili przychodzi mi do głowy tylko "Samotność w sieci" Film było kompletną masakrą.


Widzę, że ta zabawa już przemija więc nie będę wymyślać pytań i szukać blogów, które jeszcze nie brały w niej udziału.
Pomęczę Was przy innej okazji :))

sobota, 10 listopada 2012

"Świadek na czterech łapach" - David Rosenfelt

 




Autor: David Rosenfelt
Tytuł: "Świadek na czterech łapach"
Tytuł oryginalny: "Play Dead"

Przełożyła: Katarzyna Procner-Chlebowska
Wydawnictwo" Sonia Draga
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 325 









 

 "Andy Carpenter to fenomenalny obrońca sądowy, który nie boi się spraw beznadziejnych i zawsze ufa swojemu instynktowi. To również miłośnik psów z wyjątkową słabością do golden retrieverów, po uszy zakochany w swej suczce Tarze. Do wspieranej przez Andy’ego psiej fundacji trafia pewnego dnia golden retriever, który za domniemane pogryzienie swojego właściciela powinien w świetle prawa zostać uśpiony. By do tego nie dopuścić, Carpenter podejmuje się precedensowej obrony oskarżonego czworonoga. Wtedy nie przypuszcza jeszcze, że uratowany zwierzak okaże się wkrótce świadkiem morderstwa, a brawurowo wygrana rozprawa będzie początkiem prawdziwej batalii sądowej, jaką przyjdzie mu stoczyć, by wyciągnąć zza kratek kolejnego niewinnego człowieka.

Zupełnie przypadkiem wzięłam tę książkę z biblioteki. Już miałam wychodzić, gdy nagle rzuciła mi się w oko okładka z psem. Pobieżnie przeczytałam powyższy opis z obwoluty i pomyślałam, że komuś w mojej rodzinie ta książka na pewno się spodoba. Jeśli ja jej nie przeczytam, to na pewno znajdą się inni chętni. 
Po przeczytaniu mogę śmiało powiedzieć, że mam już kilku chętnych w kolejce. 

Warto wspomnieć, że Andy pomimo tego, że jest świetnym prawnikiem, stara się unikać sal sądowych i nie pracować zbyt dużo. Dzięki otrzymanemu pokaźnemu spadkowi nie musi martwić się o finanse i może zwyczajnie cieszyć się życiem. Czasami jednak robi wyjątek i wraca na salę sądową. W tym przypadku powodem jest uratowany pies Yogi, a właściwie Reggie. Okazuje się, że Reggie jest psem, który rzekomo został zabity przez swojego właściciela Richarda Evansa. Richard odsiaduje w więzieniu karę za zamordowanie nie tylko psa, ale przede wszystkim swojej narzeczonej Stacy. Jeśli pies żyje, to być może Richard nikogo nie zamordował. To właśnie postanawia udowodnić Andy i domaga się wznowienia procesu.
 "Świadek na czterech łapach" to zabawna, wciągająca i odstresowująca lektura. Jeśli lubicie humor z seriali kryminalnych typu "Castle" czy "Nash Bridges" to z pewnością spodoba Wam się także poczucie humoru Andy`ego Carpentera. Humoru jest tu mnóstwo, choć moim zdaniem to tylko jeden z atutów książki. Mocnym punktem jest także wielowątkowa i zgrabnie wymyślona intryga oraz fakt, że książkę czyta się niesłychanie szybko.
Dlatego polecam ją każdemu kto potrzebuje lekkiej i pasjonującej rozrywki na weekend lub po prostu lubi książki, których akcja rozgrywa się na sali sądowej. 

 4,5/6


Ps. Jeśli będziecie mieć w rękach tę książkę koniecznie przeczytajcie "Podziękowania". Jeśli kiedykolwiek napisałabym książkę, poszłabym za jego przykładem ;))


środa, 7 listopada 2012

"Obca" - Diana Gabaldon

           
Autor: Diana Gabaldon

Tytuł: "Obca"

Tytuł oryginalny: "Outlander"

Wydawnictwo: Świat Książki

Liczba stron: 712

Data wydania: 2010

 



 "Obca" Diany Gabaldon była jedną z tych książek, które od dawno miałam na liście "must read", a jednak dopiero wyprzedaż w Weltbildzie sprawiła, że ją kupiłam (podobnie jak 4 inne tomy z serii).

Streszczenie książki chciałam zacytować z okładki, jak często to czynię, ale jest tak bezsensowne i w dużej mierze mijające się z prawdą, że tym razem sobie daruję.
Mamy rok 1945. Tytułową obcą jest Claire Randall, pielęgniarka w szpitalu polowym, która po zakończonej wojnie wyjeżdża wraz z mężem na urlop do Szkocji. Obydwoje chcą odpocząć, przyzwyczaić się do siebie na nowo i zapomnieć o koszmarze wojny. Mąż Claire, Frank, jest profesorem historii i wolny czas wykorzystuje na poznanie lokalnej historii. Ona natomiast zbiera rośliny do swojego zielnika. Podczas jednej z wycieczek (w trakcie której towarzyszy jej pan Crook - znawca okolicznej roślinności), napotyka na kamienny krąg, przypominający Stonehenge. Claire znając fascynacje męża, prowadzi go do tego tajemniczego kręgu, a następnego dnia wraca tam sama, by zebrać rosnące tam rośliny, oraz na prośbę Franka sprawdzić pozostałości ognisk. Dostrzega dziwnie wyglądający, rozłupany głaz, z którego dochodzi nieznany dźwięk. Niewiele myśląc dotyka głazu i nagle coś krzyknęło, łupnęło i zawirowało. Gdy wszystko ucicha Claire schodzi w dół do wioski i spotyka dziwnie wyglądających mężczyzn na koniach. W pierwszym momencie myśli, że jest świadkiem kręcenie filmu kostiumowego. Jednak to nie film. Claire została przeniesiona w czasie do roku 1743. I tu dopiero zaczyna się cała historia. Ona, Angielka znajduje się sama na szkockiej ziemi, w czasach gdy kobiety nie podróżowały samotnie, a już na pewno nie w obliczu zaogniającego się konfliktu angielsko-szkockiego. Za kilka lat wybuchnie powstanie i wielu Szkotów straci życie w obronie niepodległości. Jednak już w roku 1743 sytuacja nie wygląda dobrze. Claire zostaje napadnięta przez mężczyznę, który do złudzenia przypomina jej męża, nie jest jednak ani tak miły, ani subtelny. Na szczęście z pomocą przychodzi jej inny mężczyzna, małomówny Szkot. Rycersko odbija ją z rąk angielskiego kapitana dragonów Jonathana Randalla - prapradziadka Franka i niczym jeńca zabiera ze sobą. Claire trafia na do szkockiego obozu, następnie do zamku jednego z przywódców klanowych. Przeżywa mnóstwo przygód, zostaje sądzona jako czarownica, porywana i uwalniana, zmuszona do ślubu z młodym, potężnym Szkotem Jamim Fraserem. Poznaje smak prawdziwej namiętności i miłości, a także strachu i bezradności.
Czy uda jej się powrócić do bezpiecznego życia w XX wieku? Czy może to nowe życie w starych czasach wyda jej się pełniejsze i szczęśliwsze? Zainteresowanych odsyłam do lektury, a na zachętę powiem tylko, że jeśli macie ochotę na książkę, która zawładnie Waszym czasem do tego stopnia, że szkoda będzie Wam czasu na zrobienie herbaty czy pójście spać wcześniej niż o 2.00 w nocy, a następnego dnia od rana będziecie kombinować co zrobić, żeby urwać się wcześniej z pracy albo w ogóle tam nie iść - to "Obca" idealnie się do tego nadaje. To książka, która wciąga od pierwszych stron, od momentu gdy Frank wracając podczas burzy do domu spotyka na swojej drodze dziwnie wyglądającego, potężnego Szkota, tęsknie wpatrującego się w okna sypialni Claire. Szkota, którego ubranie pozostaje nieruchome, pomimo szalejącego wiatru i który rozpływa się we mgle.
"Obca" nie jest pozbawiona wad. Czasami prawda historyczna znacząco rozmija się z fabułą, która jest zbyt naiwna i nieprawdopodobna. Momentami życie w XVIII wiecznej Szkocji wydaje się być zbyt odrealnione i zbyt nowoczesne, podobnie jak niektóre zachowanie czy myśli głównej bohaterki. Niektóre dialogi zgrzytają jak nienaoliwione trybiki, ale to wszystko nic w porównaniu z przyjemnością czytania jaką daje ta książka. Jak będę chciała prawdy historycznej to poczytam historię Szkocji. Tymczasem od powieści, zwłaszcza w ponure listopadowe wieczory oczekuję, że mnie porwie i pozwoli zapomnieć o wichurze za oknem. "Obca" robi to doskonale i w tym przypadku te 712 stron to zdecydowanie bardziej zaleta niż wada.     

5/6



piątek, 2 listopada 2012

Kocie sprawki :)

Być może pamiętacie jeden z moich sierpniowych wpisów dotyczący nowego mruczącego domownika, uratowanego przed niechybną śmiercią. Kot miał być tylko na chwilę, do momentu znalezienia mu nowego domu .... wyszło jak zawsze i Lubczyk został ;).
Teraz gdy patrzę na jego zdjęcia z pierwszych dni u mnie (możecie je zobaczyć tutaj), nie mogę uwierzyć, że to ten sam kot, który teraz śpi w jakieś połamanej i skomplikowanej pozycji na moim łóżku ;)

I tak sobie myślę - jak niewiele trzeba ... trochę troski, miska jedzenia i ciepły kąt, żeby z umierającego z głodu i wyczerpania kota, narodził się piękny, dumny pan Lubczyk :))

Ps. Biało-czarny to Lubczyk, a rudy to Tymianek









 I jeszcze jedno zdjęcie, dosłownie sprzed 5 minut. Tak śpi cały mój zwierzyniec.



























poniedziałek, 29 października 2012

Październikowy stosik

Październik okazał się bardzo owocny jeśli chodzi o książkowe zakupy (tym bardziej, że wkrótce moja biblioteczka powiększy się jeszcze o "Koronę śniegu i krwi" Elżbiety Cherezińskiej). Zwłaszcza promocje w Weltbildzie skutecznie czyściły mój portfel, no ale jak oprzeć się takim okazjom.


"Królowa deszczu" - Katherine Scholes (w pakiecie razem z nieobecną na fotografii książką "Smak szczęścia" - S. Montefiore).
"Nikt nie widział, nikt nie słyszał" - Małgorzata Warda - o tej książce czytałam tyle dobrego, że w końcu muszę ją przeczytać.
"Oczyszczenie" - Sofi Oksanen - jw.
"Jan Nowak-Jeziorański" - Jarosław Kurski - bo warto wiedzieć więcej o takiej szacownej postaci.
"Obca", "Podróżniczka", Ognisty krzyż", "Tchnienie śniegu i popiołu", Kości z kości" - Diana Gabaldon. Od bardzo dawna przymierzałam się do tej serii i choć nie udało mi się zgromadzić całości to i tak jestem przeszczęśliwa.
Wczoraj zaczęłam czytać "Obcą" i wiem, że jest to książka jakiej potrzebowałam na te "przecudne" okoliczności przyrody ;) Książki z pasjonującą historią, która tak mnie wciągnie, że zapomnę o całym świecie. Och, nawet nie macie pojęcia jak dzisiaj rano walczyłam sama ze sobą, żeby nie poprosić o urlop na żądanie i nie zakopać się pod kocem z moim zwierzyńcem i historią Claire Randall. Gdyby nie fakt, że muszę być dzisiaj w pracy to ..... ale za to wieczorem :)))




sobota, 27 października 2012

Naprawdę jaka jesteś??

 

Gdybym miała wybierać: Marylin Monroe czy Audrey Hepburn zawsze wybrałabym tę drugą. Za klasę, urodę, za postaci które wykreowała. Do dzisiaj "Śniadanie u Tiffany`ego" czy "Rzymskie wakacje" to jedne z moich ukochanych filmów. A Marylin nigdy nie była moją idolką. Widziałam filmy z jej udziałem, podobały mi się niektóre jej role, mam w głowie kilka słynnych zdjęć i jej głos gdy śpiewała "Happy Birthday Mr President". Pamiętam, że kiedyś jedna z moich przyjaciółek zastanawiała się na głos jaka naprawdę była ta Marylin. Zgodnie stwierdziłyśmy, że prywatnie mogła być zupełnie inna niż jej wizerunek przedstawiany przez media.

Niedawno w moje ręce trafiła książka, która swoją premierę miała w ubiegłym roku: Marylin Monroe "Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy". Przykuwa ona uwagę przepiękną szatą graficzną, grubymi kartkami i interesującymi zdjęciami. I potwierdza się to co mówiła moja przyjaciółka. Prywatnie Marylin Monroe (a właściwie Norma Jeane Mortenson) nie była seksbombą i ikoną stylu. Z kart książki wyłania się raczej pełna kompleksów, nieśmiała dziewczyna. Zbyt wrażliwa i niepewna siebie, żeby móc wieść spełnione i szczęśliwe życie w blasku fleszy. Jak wskazuje tytuł, książka zawiera listy, wiersze i różne krótkie notatki. Zapiski te są bardzo różne, zarówno w formie jak i w nastroju. Od refleksji pełnych optymizmu i nadziei po słowa pełne obaw i niepokojów. W przedmowie panowie Stanley Buchthal i Bernard Comment stwierdzają, że z tego zbioru "wyłania się postać Marylin wykształconej, ciekawej, chcącej zrozumieć innych, świat, los a także samą siebie". Generalnie zgadzam się z tym, ale ja widzę tu przede wszystkim smutną i nadwrażliwą dziewczynę, która na swoje nieszczęście została gwiazdą. 





Poniżej kilka notatek, które zapadły mi w pamięć (pisownia oryginalna):
"Już nigdy więcej przerażonej samotnej małej dziewczynki
Pamiętaj, że możesz siedzieć na szczycie świata (choć tego tak nie odczuwasz). Możesz otrzymać wszelką pomoc, której chcesz osobiście - albo w swojej pracy - albo cokolwiek innego. Istnieją techniczne sposoby, jak się zabrać do tego lub do innych problemów - zastanowić się czy tech(nika) może coś tutaj zdziałać, bo są tu ludzie, którzy mogą mi pomóc - na szczęście - tobie bardziej niż większości tych, którym chcą pomóc."
(s. 104) 
 "Moim zmartwieniem jest chronić Artura kocham go - to jedyna osoba - jedyny człowiek jakiego znam którego mogłabym kochać nie tylko jako mężczyznę pociągającego mnie tak że aż tracę zmysły - ale jest jedyną osobą - jako druga istota ludzka - której ufam tak jak sobie - bo kiedy ufam sobie (w pewnych sprawach), to całkowicie, a z nim tak właśnie jest - ufam też dr H jakkolwiek w inny sposób bo jednak muszę jej za to płacić" (s. 120)
 "Myślę, że jestem bardzo samotna - nie potrafię się skoncentrować. Widzę teraz w lustrze, mam zmarszczone brwi, jeśli się przybliżę, zobaczę to, czego nie chcę widzieć - napięcie, smutek rozczarowanie, moje niebieskie zmętniałe oczy, policzki zaczerwienione od naczynek, które wyglądają  jak rzeki na mapie - włosy opadające jak węże. Usta - są najsmutniejsze zaraz po moich martwych oczach." (s. 153)
  5/6



 













wtorek, 9 października 2012

TOP 10: ulubione okładki książek

Wczoraj Imani, na swoim blogu Myśli czytelnika przedstawiła TOP 10: ulubione okładki książek, według pomysłu Futbolowej z blogu Kreatywa.
Bardzo spodobały mi się okładki przez nią wybrane i postanowiłam wybrać swój TOP10. Od razu zastrzegam, że zadanie okazało się dużo trudniejsze niż myślałam i dlatego przedstawiam 10 pozycji, ale bez listy rankingowej, czyli kolejność jest zupełnie przypadkowa.

Do rzeczy:

1. Opowieści z rodu Otori - Lian Hearn. Kilka lat temu zakochałam się w tych okładkach, grzbiecikach i lekko żółtym, grubym papierze, aż wreszcie w treści tej sagi.



2. "Belcanto" - Ann Patchett. W Polsce ukazały się dwa wydania tej książki. Jedno z nich bardzo przyciąga uwagę.

 

3. "The House at Rivertone" - Kate Morton. Polskie wydanie, choć ładne, nie dorównuje angielskiemu.


4. Oliwkowa seria - Carol Drinkwater. Właściwie każda część ma piękną okładkę, ale ta podoba mi się najbardziej






5. "Norwegian Wood" - Haruki Murakami. Większość okładek książek Murakamiego ma przyciągające wzrok okładki, ale ta najdłużej została mi w pamięci.



6.  "Dziedzictwo" - Katherine Webb. Jeszcze nie miałam w rękach tej książki, ale okładka zrobiła na mnie wrażenie. 


7. Bardzo podobają mi się nowe wydania książek E.E. Schmitta. Jedna z moich ulubionych okładek to:



8. "Katarzyna Wielka. Gra o władzę" Ewy Stachniak. Ta czerwona suknia rzuca się w oczy z daleka :)



9. "Stan zdumienia" Ann Patchett


 


10. "Miraż. Trzy lata w Azji" - Andrzej Meller. Ciekawy pomysł na okładkę. 



A Wy? Macie swoje ulubione okładki? Pochwalcie się :))





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...