Autor: Katarzyna Enerlich
Tytuł: "Prowincja pełna gwiazd"
Wydawnictwo: Mg
Liczba stron: 377
Data wydania: 2010
Na początku października w mojej osiedlowej bibliotece odbędzie się spotkanie z Katarzyną Enerlich. Choć nazwisko znam bardzo dobrze, do tej pory nie przeczytałam żadnej z jej książek. Za obietnicę stawienia się na spotkaniu dostałam do szybkiego przeczytania "Prowincję pełną gwiazd". Pewnie lepiej byłoby zacząć od pierwszej części "Prowincji pełnej marzeń", ale na szczęście na początku jest małe wprowadzenie w losy głównej bohaterki Ludmiły Gold, jej męża Martina, siostry Hanki i teścia Hansa. Można się więc domyślać, co było treścią części pierwszej. Ludmiła spodziewa się dziecka, czeka też na wiosnę kiedy to zacznie się budowa jej wymarzonego drewnianego domu. Zanim to nastąpi całą rodziną muszą pogodzić się z ciężką chorobą i śmiercią matki Martina. Narodziny małej Zosi, śmierć Eriki to wydarzenia, które sprawią, że życie głównej bohaterki i jej męża nabierze bardziej realnych kształtów, przestanie być jedynie namiętnym romansem i nierealną bajką. Szara codzienność, problemy własne i najbliższych, drobne radości i przyjemności, odkrywanie przeszłości, patrzenie z ufnością w przyszłość. Wszystko to składa się na treść "Prowincji pełnej gwiazd".
Początkowo miałam zamiar trochę ponarzekać na język ... że zbyt prosty, zbyt potoczny. Denerwowały mnie pewne niezgrabności, liczne powtórzenia i literówki. Ale z każdą przeczytaną stroną coraz mniej mnie to obchodziło. Pomyślałam, że czasami od perfekcyjnego, wzbudzającego zachwyt języka, ważniejsze są emocje i treść. A te elementy były w porządku. Zwłaszcza historia Mazur, tak inteligentnie i niepostrzeżenie wpleciona w akcję, wciągnęła mnie bez reszty. Podobnie jak burzliwe losy Hansa, który jako mały chłopiec musiał opuścić Mrągowo (wtedy Sensburg) i uciekać do Niemiec. Postanowił, że kiedyś wróci na Mazury i pod podłogą zostawił pudełko z ołowianymi żołnierzykami. Moja rodzina przeżyła na Mazurach krótki powojenny epizod i gdyby inaczej potoczyło się życie mojej babci, być może ja też pochodziłabym stamtąd. Kto wie?
Katarzyna Enerlich wpisuje się w trend pisarstwa o sielskim życiu na prowincji. Na szczęście tylko w pewnym sensie (nie chodzi o to, że mam coś przeciwko życiu na prowincji - absolutnie nie - raczej przeciwko trendom). Tutaj żadna wyrwana z korporacji dusza nie porzuca z dnia na dzień wielkiego i głośnego miasta i nie ucieka na wieś, gdzie zaczyna nowe, lepsze i pełniejsze życie i w ciągu kilku dni zyskuje przyjaciół na całe życie. Bohaterka "Prowincji pełnej gwiazd" jest z Mazur (mieszka w Mrągowie), od zawsze jest z nimi związana, kocha tę swoją małą ojczyznę i opiewa jej uroki bez zagorzałości neofitki, ale z wnikliwą analizą tematu. Myślę, że gdyby zorganizować konkurs na ambasadora Mazur, to Katarzyna Enerlich byłaby z pewnością poważną kandydatką do tego zacnego miana. I chwała jej za to, bo czyż nie piękna jest świadomość, że człowiek żyje w miejscu które kocha i nie dla niego piaski Hiszpanii czy parki Londynu.
Jak już napisałam na początku, książkę dostałam w zamian za obietnicę stawienia się na spotkaniu ...... i cieszę się ogromnie, po pierwsze na zbliżające się spotkanie z autorką, a po drugie z możliwości przeczytania "Prowincji....". Wiem, że na tej książce znajomość z Katarzyną Enerlich z pewnością się nie zakończy.
4/6