czwartek, 25 sierpnia 2011

Moja książka roku !!!! (wiem, wiem mamy dopiero sierpień)

Może dziwne wyda Wam się to co chcę napisać. Otóż .... wiem już, która książka wygra w plebiscycie najlepsza książka 2011 roku. Zapytacie - jak to możliwe skoro mamy dopiero sierpień? A właśnie, że możliwe. Powiem więcej. Jestem pewna, że ta książka na długie lata zagości w moim THE BEST EVER.
A to książką jest "Wzgórze Błękitnego Snu" Igora Newerlego.
Igor Newerly do niedawna był mi pisarzem właściwie nieznanym. Wiedziałam, że jest autorem książki "Zostało z uczty bogów", której nie czytałam i pamiętam, że w szkole podstawowej omawialiśmy "Chłopca z Salskich Stepów", ale już dawno zapomniałam o czym była ta książka. Kiepska ta moja wiedza.
I nie wiem jak to się stało, ale podczas mojej ostatniej wizyty w bibliotece jakoś mi się Igor Newerly przypomniał, a jedna z moich ulubionych pań bibliotekarek poleciła mi właśnie "Wzgórze Błękitnego Snu".
Ach, cóż to za piękna, mądra i wciągająca książka. Jeśli nie czytaliście -  K O N I E C Z N I E przeczytajcie!!! Głównym bohaterem jest Bronisław Najdarowski, który za próbę zamordowania cara zostaje zesłany na katorgę. Po czterech latach jest wolny, ale nie może wrócić do Polski tylko nakazem sądu dożywotnio zamieszkać na Syberii. Tam, w małej wiosce wśród prostych, dobrych i uczciwych ludzi, znajduje swoje miejsce na ziemi. Sam też jest dobrym człowiekiem, a moje serce zdobył już na samym początku książki gdy nakarmił głodnego, przestraszonego szczeniaka i zebrał ze sobą. Przez całe życie Bryśka byli nierozłączni. Bronisław Najdarowski przeżył wiele. Przede wszytkim musiał nauczyć się żyć w tym pięknym, ale trudnym rejonie Rosji. Zajmował się myślistwem, pomagał budować dom, w którym potem sam zamieszkał. Wspólnie z przyjaciółmi znalazł złoto, spotkał też miłość swojego życia. I dobrze mu się wiodło, bo był pracowity i uczciwy, pomagał potrzebującym i był lojalnym przyjacielem. Te wartości są mocno eksponowane w tej książce i pewnie dlatego tak bardzo mi się spodobała. Nie ma tu usprawiedliwienia dla cwaniactwa, nielojalności czy podłości.
Drugim, wielkim atutem tej książki jest język. Zakochałam się w Syberii z kart "Wzgórza Błękitnego Snu". Przepiękne opisy przyrody, prostego, codziennego życia, zwyczajów i ludzi, które nawet przez chwilę się nie dłużyły. Autor zadbał nawet o takie szczegóły jak ceny ubrań, skór czy serów. Chciałam zamieścić tu choć fragment tej cudnej prozy, ale książkę pożyczyłam mamie, więc musicie mi uwierzyć na słowo.
Polecam tę książkę wszystkim. Nie tylko tym, którzy interesują się losami zesłańców lub pasjonują się historią Polski, ale każdemu kto ma wrażliwą duszę i ciągle wierzy, że dobro i prawda zwycięża. O tym jest ta książka!!

bezdyskusyjnie!!!

czwartek, 4 sierpnia 2011

Różne są powody nieobecności ... ale kto słyszał żeby były rude??? ;)

Dawno nie pisałam, ale wszystkiemu winien mój urlop ... troszkę..... i główny powód mojej nieobecności ......nowy członek rodziny. Pojawił się "ni z gruszki, ni z pietruszki". Pewnego dnia mój szwagier znalazł go na ulicy. Kotek (ma około roku) łasił się do ludzi i prosił o jedzenie, a że był strasznie wychudzony i zabiedzony więc szwagier zabrał go ze sobą i tak oto znalazł się u mnie. Kotek otrzymał imię Tymianek i  od ubiegłego tygodnia dzielnie i cierpliwie poddaje się wszelkim zabiegom leczniczym. A leczyć było co, oj było!! Na szczęście wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy wyrzucają zwierzęta. Biorą gdy są malutkie i słodkie, a potem przychodzą wakacje i zwierzę zaczyna przeszkadzać. Wtedy bierze się takiego osobnika i fiuuuu za drzwi. To oczywiście tylko jeden ze scenariuszy, a bywają jeszcze gorsze. A przecież kot czy pies, który wychował się w domu, nie poradzi sobie sam. Bo jak ma znaleźć sobie jedzenie gdy nigdy tego nie robił? Jak ma przeżyć gdy nie zna zagrożeń, które na niego czekają?
Tymianek jest właśnie takim wyrzuconym kotem. W okolicy nie znaleźliśmy ani jednego ogłoszenia osoby szukającej zguby, mimo że kot jest na pewno domowy. Nasz weterynarz twierdzi, że stan jego zdrowia sugeruje, że mógł błąkać się przez 4 - 5 tygodni.
Teraz kot nabiera sił i każdego dnia staje się bardziej aktywny i weselszy. Bardzo szybko dogadał się z psami  i już nie planuje zmiany adresu. 
Mam nadzieję, że moje życie wkrótce wróci do normy i znowu będę mogła czytać dużo więcej niż obecnie :))
A Tymianek wygląda tak (choć na żywo jest dużo szczuplejszy niż na zdjęciu).
 


niedziela, 17 lipca 2011

"Gorzkie cytryny Cypru" - Lawrence Durrell

Lawrence Durrell (nie mylić z jego młodszym bratem, Geraldem Durrellem) jest tym pisarzem, którego powieści mam na mojej "wish list" chyba od zawsze. Jest on autorem słynnego "Kwartetu aleksandryjskiego", o którym słyszałam wiele, ale nigdy nie widziałam. Moi sporo starsi znajomi, którzy Kwartet kiedyś czytali, na jego wspomnienie wydają przeciągłe "oooooo" co oznacza, że to naprawdę jest coś! Za rekomendację niech posłuży fakt, że ów "czteropak" był inspiracją do napisania "Gry w klasy" dla Julio Cortazara.
Tak więc czekam sobie spokojnie, że kiedyś, któreś wydawnictwo wznowi tę słynną powieść i wreszcie będę mogła ją przeczytać.
Póki co muszą mi wystarczyć "Gorzkie cytryny Cypru". Choć określenie "muszą wystarczyć" sugeruje, że ta książka jest kiepska. A wcale tak nie jest !!! Książka podobała mi się bardzo i myślę, że również ona była w pewnym sensie protoplastką wszystkich późniejszych książek tzw. "krajoznawczych" o autorze, który porzucił jakieś zaludnione, wielkie miasto i postanowił wyjechać na południe: do Prowansji, Toskanii czy innej malowniczej krainy. Lawrence Durrell był Anglikiem, ale urodził się w Indiach i większość swojego życia podróżował. Mieszkał we Francji, w Egipcie, na Rodos, czy właśnie na Cyprze. W "Gorzkich cytrynach Cypru" opisuje swój pobyt w tym kraju, ale może oddajmy mu głos, bo któż lepiej od autora umie opowiadać w swoim dziele:
"To nie jest książka polityczna, ale swego rodzaju impresja na temat nastrojów i atmosfery na Cyprze w trudnych latach 1953 - 1956.
Przyjechałem na wyspę jako osoba prywatna i zamieszkałem w greckiej wiosce Bellapaix. Na opisane tu późniejsze wydarzenia starałem się patrzeć oczyma gościnnych mieszkańców wioski. Mam nadzieję, że książka nie jest tylko nieudolnym peanem na cześć cypryjskich chłopów i tutejszego pejzażu [...].
Okoliczności sprawiły, że na życie codzienne Cypru i jego problemy mogłem patrzeć pod różnym kątem, ponieważ w czasie mojego pobytu imałem się rozmaitych zajęć: przez ostatnie dwa lata byłem nawet na wyspie urzędnikiem państwowym. Obserwowałem więc dramatyczny rozwój wydarzeń zarówno z wioskowej tawerny, jak i z rezydencji gubernatora. Bieg zdarzeń starałem się ukazać z osobistego punktu widzenia i oceniać w kategoriach ludzkich, nie zaś politycznych; chciałem wystrzegać się małostkowości, mam bowiem nadzieję, że książka będzie czytana jeszcze długo po odejściu w przeszłość obecnych nieporozumień, co prędzej czy później musi przecież nastąpić."
 Cóż mogę dodać? Jeśli podobały Wam się książki Petera Mayle`a czy Frances Mayes przeczytajcie koniecznie "Gorzkie cytryny Cypru" bo ta książka jest, według mnie, lepsza. Ciepła, mądra, momentami zabawna, momentami smutno - gorzka i skłaniająca do refleksji.
Naprawdę polecam !!

niedziela, 10 lipca 2011

"Klara Callan" - Richard B. Wright

Powieść "Klara Callan" chciałam przeczytać od momentu gdy Padma (jakieś 2 lata temu) zamieściła jej recenzję na swoim blogu. Poczułam, że to będzie lektura dla mnie i zapisałam ją na mojej "liście życzeń książkowych". Dopiero niedawno udało mi się ją kupić w Matrasie i to za mniej niż 10 zł.
"Klara Callan" to opowieść o dwóch siostrach: tytułowej Klarze i Norze, choć niewątpliwie najważniejsza postacią jest ta pierwsza. Klara jest starsza, ma trzydzieści kilka lat. Po śmierci ojca mieszka sama w wielkim domu, w rodzinnym miasteczku w Ontario i do pewnego czasu jest szanowaną przez lokalną społeczność, nauczycielką szkoły powszechnej. Wydaje się, że jest osobą bardzo spokojną, zrównoważoną i cichą, ale to wszystko pozory, bo wewnątrz jest istnym wulkanem stłumionych emocji, uczuć i myśli, które w końcu muszą znaleźć jakieś ujście. Marzy o wielkiej miłości i przygodach i trochę zazdrości odwagi swojej młodszej siostrze. Nora bowiem mieszka w Nowym Jorku, jest gwiazdą słuchowisk radiowych i prowadzi dość rozrywkowe życie.
Dużym plusem tej książki jest narracja. Nie ma tu typowego narratora, który wie wszystko i opowiada historię bohatera przy użyciu trzeciej osoby. Losy bohaterek poznajmy głównie z listów, które do siebie pisywały (rzadziej z listów od i do innych osób) i pamiętnika Klary. Zwłaszcza te wpisy w pamiętniku pozwalają poznać emocje starszej siostry, których nie potrafi lub też nie chce wyjawić nawet w listach do Nory, w których jest zazwyczaj stonowana i powściągliwa w wypowiedziach. Listy obu kobiet bardzo się różnią. Nora jest szczera i otwarta. Bez skrępowania opisuje swoje smutki i radości: "Jestem teraz bardzo szczęśliwa, Klaro. Program idzie świetnie (słuchałaś jakichś odcinków przez święta?), a w moim życiu pojawił się bardzo słodki mężczyzna. Wiele osób (między innymi Evelyn) uważa, że Lewis jest czymś w rodzaju wilkołaka, ale oni go w ogóle nie znają.....". Natomiast listy Klary wyglądają mniej więcej tak: "Kochana Noro! Dziękuję za liścik. To, co piszesz o zimie, to święte słowa. Nigdy czegoś takiego nie widziałam: dzień w dzień śnieg, a co weekend burza śnieżna. Trochę to przygnębiające, a już jeśli chodzi o węgiel, to klęska. Będę musiała zamówić nową dostawę, żeby mi starczyło do wiosny. Nic nie robię, tylko odkopuję rano dorożkę od domu, przedzieram się przez zaspy do szkoły, a kiedy wracam po południu, odkopuję znowu dojście do domu. Dosyć do beznadziejne. Poza tym nie mam dla Ciebie wielu nowin. Byłam okropnie przeziębiona na początku roku, ale się wykurowałam i jestem z powrotem zdrowa jak koń....". 
W końcu, te przez lata gromadzone emocje wybuchają i Klara staje się sprawczynią kilku lokalnych skandali. Oznajmia, że nie będzie już chodzić na nabożeństwa, bo przestała wierzyć w Boga. W małej społeczności, gdzie wszyscy, niezależnie od poziomu zaangażowania, chodzą do kościoła, taka decyzja musiała wywołać sensację. Ta decyzja była dopiero początkiem "wybryków" starszej z sióstr Callan. 

Powieść Richarda B. Wrighta to także doskonały obraz lat trzydziestych XX wieku. Nowy Jork rozkwita i tętni życiem. Zjeżdżają tam ludzie, którzy szukają szczęścia i próbują odnaleźć się w tym nowoczesnym świecie z eleganckimi magazynami mody i nowinkami technicznymi. Na jego tle Kanada jawi się jako miejsce wyjątkowo spokojne i ciche. Ludzie, na pozór, są pobożni, skromni i chętni do pomocy. W rzeczywistości i z  pobożnością i chęcią pomocy jest różnie, żyją zaś plotkami i nadmiernie interesują się sprawami swoich sąsiadów.
Czy podobała mi się ta książka? Tak i to bardzo, bo "Klara Callan" nie ma słabych punktów. Bardzo dobry język, ciekawa historia i świetnie nakreślenie bohaterowie to elementy, które sprawiły, że wciągnęłam się w tę książkę już na samym początku i pomimo licznych obowiązków (czerwiec to dla mnie zawsze miesiąc bardzo intensywnej pracy) każdego dnia musiałam wygospodarować przynajmniej pół godziny, żeby dowiedzieć się co słychać u Klary.
I na koniec jeszcze słów kilka o autorze. Gdybym nie wiedziała, że Richard B. Wright jest mężczyzną to naprawdę trudno byłoby mi w to uwierzyć. Postać Klary, jest tak bardzo, zwłaszcza w sferze emocji, kobieca, że aż niemożliwe wydaje się, żeby mógł to pisać mężczyzna. Zresztą, w tej książce dominują kobiety, one są sprawczyniami wielu zdarzeń i wokół nich tworzy się cała historia. Mężczyźni nie są tu przedstawieniu w pozytywnym świetle, oj nie. Są bufonami, notorycznymi kłamcami, a nawet sprawcami gwałtów. Gdyby taką powieść napisała kobieta, pewnie zostałaby okrzyknięta pisarką feminizującą, ale czy pisarza można obdarzyć takim określeniem?
Muszę koniecznie przeczytać inne powieści tego autora, choć z tego co się orientuję, jak dotychczas, tylko "Klara Callan" została przetłumaczona na język polski.
Nie muszę chyba dodawać, że polecam tę książkę bardzo gorąco.

piątek, 1 lipca 2011

"Martwe jezioro" - Olga Rudnicka

Powiem tak: sama się sobie dziwię, ale podobała mi się powieść Olgi Rudnickiej "Martwe jezioro". Powodem mojego zdziwienia nie jest jakość książki, a raczej fakt, że na początku kompletnie mi nie leżała. Nie podobała mi się historia, drażniła główna bohaterka i wkurzały drętwe dialogi. Ale ...... i tu ukłon w stronę mojego psa, a właściwie suki, która tylko czekała na moją "miejscówkę" na fotelu, a ja nie miałam ochoty jej tam wpuszczać, bo za chwile i tak musiałabym ją zgonić, więc wytrwale siedziałam i czytałam. (Ufff, zdanie zawiłe, ale jakoś poszło ;)). I nagle, nawet nie wiem kiedy, książka zaczęła mnie wciągać coraz bardziej, bohaterka przestała drażnić i doczytałam ją do końca wdzięczna "rudej", że mnie do tego zmobilizowała. I tylko dialogi mogły być lepsze, choć im dalej tym było lepiej.
Historia opowiedziana w "Martwym jeziorze" jest naprawdę ciekawa. Główna bohaterka - Beata, postanawia wynająć prywatnego detektywa, żeby dowiedzieć się czy jej rodzice są faktycznie jej rodzicami. Ma powody przypuszczać, że ojciec nie jest jej biologicznym ojcem, ponieważ nie zgadzają się grupy krwi. Podejrzewa, że jej matka mogła mieć romans. Nie bez znaczenia jest też fakt, że rodzice nigdy nie okazywali jej uczuć, że właściwie zerwali z nią kontakt gdy wyjechała na studia do Warszawy. I oto nagle prywatny detektyw odnajduje w Stanach jej akt zgonu i nagrobek. Kim więc jest? Skąd wzięła się w domu ludzi, których przez całe życie uważała za rodzinę?
Korzystając z okazji, że po dwóch latach milczenia, młodsza siostra przysłała jej zaproszenie na ślub, postanawia pojechać do domu i dowiedzieć się prawdy. Jej zwariowana przyjaciółka niemalże zmusza ją, żeby na uroczystość pojechała z jej bratem - Jackiem. Chłopak jedzie z nią i aż się chce powiedzieć "dzięki Bogu", bo bez niego byłoby z Beatą krucho.
Ciekawa byłam jak autorka wybrnie z całej tej pogmatwanej intrygi. Okazało się, że poradziła sobie całkiem nieźle i inteligentnie. Większość tajemnic została wyjaśniona, źli ukarani, a dobrzy docenieni. Piszę tak enigmatycznie ponieważ nie chcę zdradzać fabuły. Jeśli ktoś ma ochotę na przyjemną i lekką lekturę z dreszczykiem to zachęcam do sięgnięcia po "Martwe jezioro". To książka na jeden, góra dwa wieczory, a jeśli komuś spodoba się ta historia to może przeczytać drugą część pt. "Czy ten rudy kot to pies?" Ja przynajmniej mam taki zamiar.


 

niedziela, 26 czerwca 2011

"Piaskowa góra" - Joanna Bator

Początek lat 70. poprzedniego wieku. Jadzia Maślak przyjeżdża do Wałbrzycha z wioski pod Skierniewicami i prosto z oblodzonych schodów dworca wpada w ramiona nadgórnika Stefana Chmury, syna przesiedleńców ze Wschodu. Od tej chwili jej życie toczy się na tle wałbrzyskiego krajobrazu. Dziewczyna idzie ze Stefanem do ołtarza ubrana w suknię z poniemieckiej firany. Wprowadza się do bloku na Piaskowej Górze, gdzie zawsze wieje wiatr. W końcu rodzi bliźniaczki: jedną martwą, drugą żywą, Dominikę – niepodobną do nikogo z rodziny. Historie opowiadane przez Bator zaczynają się i kończą w różnych czasach i miejscach, lecz wszystkie zbiegają się na Babelu, jak miejscowi nazywają największy dom na Piaskowej Górze. Babcie Halina i Zofia, matka Jadzia i córka Dominika, cztery kobiety, a między nimi kolejni mężczyźni. Grzeszne romanse, nieoczywiste pokrewieństwa i pęknięte tożsamości. Historia kilkudziesięciu lat. Powieść Bator imponuje celnością obserwacji i epickim rozmachem. Widok na Polskę z Piaskowej Góry to spojrzenie w samo sedno tego, kim jesteśmy.
Jeździłam z "Piaskową górą" na uszach (słuchałam audiobooka) do pracy i z pracy przez ponad 2 tygodnie. Wciągnęłam się w tę książkę niesamowicie i podobała mi się bardzo (pomimo ogromnej ilości wątków, w których czasami można się pogubić, zwłaszcza gdy się słucha a nie czyta). Ale też uwierała jak diabli, momentami potwornie. Pewnie dlatego, że to nasza historia,z której ja trochę pamiętam. Jestem młodsza od książkowej Dominiki, ale Niewolnicę Isaurę pamiętam "jak przez mgłę" i kryształy na regałach i pierwsze szampony Palmolive również. Na szczęście nie pamiętam zbyt dobrze tzw. "ducha epoki" (znam go bardziej z opowiadań), ale mam świadomość że Joannie Bator udało się oddać go z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie znajdziemy tu ckliwego sentymentalizmu i wspomnień "jak to za Gierka dobrze było". Znajdziemy natomiast ludzki trud, więcej problemów niż radości i wiele przywar, takich jak: zawiść, prostactwo, zaściankowość, konserwatyzm myśli i niechęć do wszelkiej inności. Ludzie pozbawieni swojej tożsamości, przesiedlani z jednej części kraju do drugiej, uczyli się żyć w tej nowej rzeczywistości. Odarci z przeszłości starali się żyć tak jak sąsiedzi czy znajomi z pracy. Mieć wspomniane już kryształy na regałach, półko-tapczan i jakieś towary z "enerefu", a już najlepiej zięcia. Mężczyzna pracował, a po pracy albo szedł na piwo z kolegami, albo leżał przed telewizorem. Kobiety królowały w kuchni, a życie upływało im na pracy, staniu w kolejkach, użeraniu się z mężem - pijakiem i opieką nad dzieckiem, bo przecież facet się dziecka nie tykał. W swoim towarzystwie przechwalały się czyj mąż jest bardziej nieporadny w kuchni, jakby ten fakt miał podnieść ich samoocenę. Nie było w ich życiu czasu na własne przyjemności (co najwyżej na takie same jak miała sąsiadka z góry), ani na kawkę z przyjaciółką. I żeby nikomu nie przyszło do głowy wyglądać albo żyć inaczej, bo co też ludzie powiedzą. Ot, palcami wytykać będą. Ale za normalne uznawano to, że komuś pies zamarzł w budzie albo mąż pobił żonę, bo znowu "zaciążyła" a to przecież jej wina. Ciężkie to były czasy i cieszę się, że urodziłam się bliżej ich końca niż początku i chyba należę do tego pokolenia, które nie żyje już z piętnem epoki.
Na szczęście "Piaskowa góra" to nie tylko kronika epoki, choć mamy tu mnóstwo rzeczywistych wydarzeń, takich jak wybór Papieża - Polaka, wprowadzenie stanu wojennego, wybuch w Czarnobylu. Jest tu też historia pewnej wałbrzyskiej rodziny, która w tych czasach musi żyć.
Jadzia Maślak, która nigdy nie trafiła pod dach wuja pieczarkarza, tylko wyszła za Stefana Chmurę. Stefan jest górnikiem i choć początkowo wydaje się, że kariera stoi przed nim otworem to z rzeczywistość okazuje się już mniej różowa. Stefan, choć poklepywany po plecach przez kolegów i uważany za "swojego chłopa" z czasem zaczyna zostawać w tyle. Inni awansują, dostają talony na malucha, a on ze skłonnością do alkoholu stoi w miejscu.
Dominika - córka Jadzi i Stefana, która jest na językach sąsiadów, bo nie podobna ani do ojca, ani do matki, a na dodatek jest świetna z matematyki. Po kim ona to ma?
Babcia - Kolomotywa, wychowująca Dominikę przez kilka lat, a potem nagle zepchnięta na tzw. boczny tor. Druga babcia, która w czasie wojny ukrywała w swoim domu Żyda Ignacego.
Z całej rodziny tylko Dominika ma szansę na inne, lepsze życie. Czy wykorzysta tę szansę? Jak potoczą się jej losy?
Przeczytajcie tę książkę bo naprawdę warto. Choćby tylko po to, żeby uświadomić sobie, że żyjemy w lepszych czasach niż nasi rodzice i dziadkowie.
Polecam gorąco, a sama idę szukać "Chmurdalii" kontynuacji "Piaskowej góry" :).

niedziela, 19 czerwca 2011

"Lekcje włoskiego" - Peter Pezzelli

Jeśli macie ochotę na przyjemną lekturę, taką którą można czytać w południe na balkonie albo tarasie popijając wodę z cytryną i uśmiechać się do siebie to polecam "Lekcje włoskiego" Petera Pezzelli. Już dawno nie czytałam książki, która sprawiłaby mi tak dużo przyjemności, która zachęciłaby mnie do udania się do kuchni i przyrządzenia najprostszego makaronu z czosnkiem, pomidorami i bazylią, i która kazałaby zweryfikować plany wakacyjne (choć niestety nie te najbliższe). Na okładce można przeczytać takie zdanie: "Niektóre książki przenoszą nas w miejsca, w których zawsze chcieliśmy się znaleźć - na przykład na spokojną włoską prowincję, na zielone łąki, na lśniące w słońcu szczyty gór....... Oto jedna z takich książek." I jest to prawda :)
"Lekcje włoskiego" to opowieść o dwóch mężczyznach. Pierwszy to Carter Quinn, który bardzo chce nauczyć się włoskiego by wyjechać w Włoch w poszukiwaniu dziewczyny o imieniu Elena. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i nie może zapomnieć, mimo że ona po zakończeniu semestru wróciła do domu we Włoszech. Drugi, Giancarlo Rosa to nauczyciel muzyki, z pochodzenia Włoch, który czasami dorabia sobie korepetycjami z języka ojczystego. Mimo, że nauczyciel jest człowiekiem zamkniętym w sobie i strzegącym pilnie swego sekretu, między mężczyznami nawiązuje się nić porozumienia. Tym bardziej, że Carter jest nad wyraz pilnym i czyniącym niebywałe postępy uczniem. Podczas ostatniej lekcji Professore prosi ucznia o przysługę - chce żeby ten udał się do jego rodzinnego miasteczka i oddał jego bratu stary zegarek.
"Lekcje włoskiego" to jednak przede wszystkim opowieść o przyjaźni, więzach rodzinnych, trudnych i nie zawsze właściwych wyborach i o włoskiej prowincji, jedzeniu i aromatycznej, mocnej kawie :-).
Czy Carter odda zegarek, czy odnajdzie Elenę? Czy Giancarlo wyjawi swój sekret? Odpowiedzi znajdziecie w powieści. I nie wahajcie się długo, bo powieść Petera Pezzelli to idealna pozycja na wakacje, której ja z pełnym przekonaniem daję 5 gwiazdek :)).


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...