Powiem tak: sama się sobie dziwię, ale podobała mi się powieść Olgi
Rudnickiej "Martwe jezioro". Powodem mojego zdziwienia nie jest
jakość książki, a raczej fakt, że na początku kompletnie mi nie leżała. Nie
podobała mi się historia, drażniła główna bohaterka i wkurzały drętwe dialogi.
Ale ...... i tu ukłon w stronę mojego psa, a właściwie suki, która tylko
czekała na moją "miejscówkę" na fotelu, a ja nie miałam ochoty jej tam wpuszczać, bo za chwile i tak musiałabym ją zgonić, więc wytrwale siedziałam i czytałam.
(Ufff, zdanie zawiłe, ale jakoś poszło ;)). I nagle, nawet nie wiem kiedy,
książka zaczęła mnie wciągać coraz bardziej, bohaterka przestała drażnić i
doczytałam ją do końca wdzięczna "rudej", że mnie do tego
zmobilizowała. I tylko dialogi mogły być lepsze, choć im dalej tym było lepiej.
Historia opowiedziana w "Martwym jeziorze" jest naprawdę ciekawa.
Główna bohaterka - Beata, postanawia wynająć prywatnego detektywa, żeby
dowiedzieć się czy jej rodzice są faktycznie jej rodzicami. Ma powody przypuszczać,
że ojciec nie jest jej biologicznym ojcem, ponieważ nie zgadzają się grupy
krwi. Podejrzewa, że jej matka mogła mieć romans. Nie bez znaczenia jest też
fakt, że rodzice nigdy nie okazywali jej uczuć, że właściwie zerwali z nią
kontakt gdy wyjechała na studia do Warszawy. I oto nagle prywatny detektyw
odnajduje w Stanach jej akt zgonu i nagrobek. Kim więc jest? Skąd wzięła się w
domu ludzi, których przez całe życie uważała za rodzinę?
Korzystając z okazji, że po dwóch latach milczenia, młodsza siostra
przysłała jej zaproszenie na ślub, postanawia pojechać do domu i dowiedzieć się
prawdy. Jej zwariowana przyjaciółka niemalże zmusza ją, żeby na uroczystość
pojechała z jej bratem - Jackiem. Chłopak jedzie z nią i aż się chce powiedzieć
"dzięki Bogu", bo bez niego byłoby z Beatą krucho.
Ciekawa byłam jak autorka wybrnie z całej tej pogmatwanej intrygi. Okazało
się, że poradziła sobie całkiem nieźle i inteligentnie. Większość tajemnic
została wyjaśniona, źli ukarani, a dobrzy docenieni. Piszę tak enigmatycznie
ponieważ nie chcę zdradzać fabuły. Jeśli ktoś ma ochotę na przyjemną i lekką
lekturę z dreszczykiem to zachęcam do sięgnięcia po "Martwe jezioro".
To książka na jeden, góra dwa wieczory, a jeśli komuś spodoba się ta historia
to może przeczytać drugą część pt. "Czy ten rudy kot to pies?" Ja
przynajmniej mam taki zamiar.
Linkuję Cię!! :)
OdpowiedzUsuńA propos - a wiesz, że na bloggera możesz przenieść swoje wpisy z bloxa (gdybyś bardzo tego chciała) - blogger umożliwia publikowanie z datą wsteczną.
Ja tak przenosiłam cztery lata ze swojego drugiego, nieksiążkowego bloga - jakoś bardzo chciałam być "w całości" :)
Taka porada - jeśli byś chciała. Ale może wcale Ci to nie przeszkadza.
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)
Mi ksiązka przypadła do gustu, ale to pierwsza powieśc autorki dopiero, więc ma niedociągnięcia. POlecam najnowszą powieść Rudnickiej "Natalii5".
OdpowiedzUsuńZ pewnością sięgnę kiedyś po tę powieść. Czytałam niedawno 'Natalii 5' i niezwykle zaintrygowała mnie autorka :) Jak widać - słusznie.
OdpowiedzUsuńOleńka - dzięki za wpis i za radę:)). Choć co do przenosin z bloxa na blogera to szczerze mówiąc już to kiedyś zrobiłam. Dwa dni później skasowałam wszystkie przeniesione posty. I nie wiem co robić, może lepiej niech zostaną gdzie są. A może kiedyś przeniosę je tu jeszcze raz, tym razem na zawsze? Zobaczymy :)
OdpowiedzUsuńAneta - nie wiedziałam, że to pierwsza książka tej autorki. "Natalii 5" spróbuję gdzieś upolować. Dzięki :))
Futbolowa - mnie też zaintrygowała ta autorka i też jak widać słusznie :). I zdziwiłam się gdy przeczytałam, że ona taka młoda. Pozdrawiam :)
Właśnie czytam "Lilith" tej autorki. Innych jeszcze nie znam. Książka ciekawa i przyjemna na deszczowe lato.
OdpowiedzUsuńCo mnie zdziwiło? To, że autorka ma zaledwie 23 lata i już taki dorobek. Godne podziwu. Będą z niej ludzie.