
Akcja powieści rozpoczyna się w 1938 roku, a dokładnie 9 września kiedy to komisarz Zygmunt Maciejewski przybywa na miejsce zbrodni. Zgwałcona i zamordowana została młoda kobieta - Aniela. Na jej ciele znajduje się dziwna substancja, być może ropa z ran skórnych, a tajemniczości dodaje fakt, że 9 września to dzień jej imienin. Mija rok, wybucha wojna, a komisarz Maciejewski dalej głowi się nad tą sprawą. I oto w ogarniętym wojenną zawieruchą Lublinie dochodzi do podobnego morderstwa. Wszystko się zgadza - data jest ta sama i denatka nosi to samo imię. Do miasta wkraczają Niemcy, trwają bombardowania i aresztowania a dzielny komisarz tropi mordercę. Żeby móc kontynuować śledztwo wstępuje do niemieckiej Policji Kryminalnej.
Oprócz warstwy kryminalnej, jak zwykle w powieściach Marcina Wrońskiego, ważna jest warstwa historyczna. Dla mnie to największy atut wszystkich powieści o komisarzu Maciejewskim. Ten wyraźnie wyczuwalny duch miasta, fotograficzna precyzja w opisie miejsc, która - co ważne - nie jest fantazją autora, ale wynikiem pracy nad dokumentami. To wszystko sprawia, że wierzę, że miasto wyglądało właśnie tak. Teraz gdy idę ulicami opisanymi na kartach powieści potrafię wyobrazić sobie jak wyglądały wtedy. I choć tak wiele się zmieniło, to mam nadzieję, że duch miasta pozostał niezmieniony.
Czytanie sprawiło mi ogromną przyjemność, bo i rytm tego kryminału był dobry. Być może się mylę, ale zawsze wydawało mi się, że jeśli coś płynnie się czyta, to taki sam był proces tworzenia. Ciekawe czy tak jest w istocie? Autor pozwala sobie na pewne żarty literackie - jak choćby rozmowa śledczych o komisarzu Popielskim ze Lwowa lub moment, w którym Róża czyta powieść w odcinkach autorstwa W. Rońskiego. Czuć, że autor - jak sam powiedział w jednym z wywiadów - przeszedł z amatorstwa na zawodowstwo. I chwała mu za to. Oby dzięki temu spod jego pióra (czy raczej klawiatury) wyszło jeszcze wiele równie dobrych książek.
Jedyny minus jaki przychodzi mi do głowy po lekturze, to fakt, że akcja powieści toczy się przez całą wojnę. Samo w sobie nie jest to zarzutem, ale gdyby skondensować akcję to w tym czasie Maciejewski mógłby rozwiązać jeszcze jedną lub dwie sprawy. Dla czytelnika byłaby to możliwość przeczytania kolejnych kryminałów. Wiem, że autor pisze następne, ale czy będą rozgrywały się w czasie wojny? Chyba nie. A trochę szkoda, bo Lublin wojenny był równie interesujący jak ten z poprzednich kryminałów.
Niezależnie od wszystkiego "A na imię jej będzie Aniela" polecam bezdyskusyjnie.
Dla chętnych link do strony Ośrodka Brama Grodzka - Teatr NN, który jest prawdziwą skarbnicą wiedzy na temat historii miasta i jego mieszkańców. Jak się dobrze pogrzebie można znaleźć matrycę starego miasta, stare zdjęcia i inne cudeńka. Polecam gorąco!