poniedziałek, 11 kwietnia 2011

"Szkoła niezbędnych składników" - Erica Bauermeister

Zazwyczaj w drodze do pracy i z pracy towarzyszy mi jakaś książka. Staram się tak dobierać te autobusowe lektury, żeby były niezbyt grube, interesujące, raczej lekkie aczkolwiek nie komedie, żeby współpasażerów na swe dziwne zachowania nie narażać. Ostatnio jeździła ze mną książka Eriki Bauermeister "Szkoła niezbędnych składników". Jest to ciepła i mądra opowieść o Lillian, która w swojej restauracji prowadzi niezwykły kurs gotowania, oraz o ludziach, którzy na ten kurs uczęszczają. Lillian z własnego doświadczenia wie, że dobre jedzenie może mieć moc terapeutyczną i z takim przeświadczeniem prowadzi swój kurs. Gdy jesienią, na pierwszym spotkaniu, uczestnicy widzą się po raz pierwszy jasnym jest, że nic o sobie nie wiedzą. Początkowy dystans zostaje szybko przełamany przy wspólnym gotowaniu, a następnie spożywaniu potraw. Poznajemy losy wszystkich kursantów.
Jest więc Claire, która na co dzień zajmuje się domem, mężem i wychowaniem małych dzieci. Gdy stoi w kuchni Lillian czuje się dziwnie, bo ludzie nie patrzą na nią jak na matkę i żonę, tylko na nią samą, jako kobietę. A ona od tego odwykła, bo obraca się kręgu ludzi, dla których jest zawsze matką swoich dzieci i żoną swojego męża. 
Jest Helen i Carl, starsze małżeństwo, które wydaje się być niemalże idealne, a tymczasem dowiadujemy się ich przeszłość nie była bez skazy.

Poznajemy też piękną włoszkę Antonię, która jest agentką nieruchomości i skrycie zakochanego w niej Iana. Jest też Tom, smutny młody mężczyzna, dla którego ten kurs ma być prawdziwą terapią. Chloe, młodziutką, trochę niezdarną dziewczynę, której brakuje pewności siebie i Isabelle - najstarszą uczestniczkę kursu, która czasami ma problemy z pamięcią.
I wszystko byłoby fajnie, a książka byłaby naprawdę miłą i dodającą otuchy lekturą, gdyby nie język. Zupełnie nie rozumiem, jak ktoś kto wykłada literaturę i pisarstwo na Uniwersytecie może pisać w tak grafomańskim stylu. Podejrzewam, że autorce chodziło o pokazanie jak przyjemne i w pewnym sensie zmysłowe, może być gotowanie. Ale, żeby ze zwykłego przerzucania naleśnika czy mycia twarzy robić głębokie doświadczenie duchowe no to już przesada !
Dlatego zamiast 4 gwiazdek daję 3. A szkoda, bo pomysł na książkę był ciekawy.

2 komentarze:

  1. Pomysł interesujący, ale zawahałam się jak przeczytałam o grafomanskim stylu ksiązki... Sama nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam. Zakupiłam do swojego domowego księgozbioru. Polecam :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...