Czy zdarzyło się Wam kiedyś, że wypożyczyliście książkę z biblioteki, a potem walczyliście z obrazoburczą myślą o tym, żeby nigdy, przenigdy nie oddać tej książki???
Jeśli tak to z pewnością zrozumiecie moje rozterki, bo oto na bibliotecznej półce znalazłam książkę doskonałą pod każdym względem. Mądrą, poruszającą i napisaną tak, że dech zapiera z wrażenia. Na szczęście, owa książka jest dostępna w sprzedaży, więc po prostu odżałuję te 60 zł i kupię ją i nikomu nie pożyczę ;).
O czym i o kim mowa??
Sandor Marai - "Dziennik (fragmenty)"
Przekład: Teresa Worowska
Wydawnictwo: Czytelnik
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2007
Od razu zaznaczam, że nie przeczytałam tej książki do końca. Ba! Nie przeczytałam nawet połowy. Przez długie miesiące mam zamiar czytać fragmenty i zachwycać się pięknym językiem, trafnością spostrzeżeń, erudycją i kulturą autora. W Posłowiu Teresa Worowska pisze:
"O wartości każdej karty "Dziennika" stanowi ranga autora, jego kultura, wykształcenie i oczytanie, horyzonty, niestereotypowy punkt widzenia, refleksyjność, umiejętność analizy i frapującego formułowania wniosków oraz pełnych elegancji i humoru, to znów ironicznych sentencji, a przede wszystkim rzadka zdolność do dostrzegania i celnego nazywania istoty wydarzeń. Marai przenikliwie i krytycznie rozgląda się po świecie, w którym panuje głęboki kryzys, ale notuje nie jego objawy, lecz istotę zmian, których są one sygnałem. Za warte zapisania uważa przede wszystkim wydarzenia umysłowe; rzeczywistość tylko o tyle, o ile jest ich pretekstem." (s. 619)
Wszystkie dzienniki autora zostały wydane m.in. na Węgrzech i składają się z sześciu tomów. Polskie wydanie jest zaledwie niewielką częścią wszystkich zapisków, a wyboru dokonała wspomniana już Teresa Worowska. Zwraca ona uwagę, że
"Dziennik" jest [...] dokumentem nieprzerwanego dialogu z kulturą
i wzrostu duchowego. Jednocześnie zaś kroniką narastającego i
nieuleczalnego rozczarowania społeczeństwem i dobrowolnej izolacji
autora. (s. 619).
Zapiski te powstawały z myślą o publikacji i mało w nim jest wątków osobistych. Sferę prywatną Marai starał się chronić i pisał o niej tyko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. W związku z tym wiele faktów z jego życia pozostaje nieznanych. Wiadomo, że w 1948 wyjechał z Węgier z żoną i ośmioletnim adoptowanym synkiem Janosem. Do 1952 Márai mieszkał we Włoszech, potem przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, gdzie w Nowym Jorku pracował w Radiu Wolna Europa. W 1956, na wieść o wybuchu powstania przyleciał do Europy, ale w Monachium
zdążył jedynie nagrać monologi uciekinierów na taśmę magnetofonową. W
1968 przeszedł na emeryturę i przeprowadził się do Włoch, do Sorrento. W 1980 wrócił do USA i do śmierci mieszkał w San Diego w Kalifornii
(pl.wikipedia.org.)
Pozwólcie, że oddam głos autorowi, bo żadne moje słowa nie oddadzą jego wielkości i talentu.
Na początek kilka zapisków autora na temat aktualnie czytanych lektur:
"Dostojewski tak mnie męczy, jakbym się zamknął w jednym pokoju z szaleńcem, ale takim szaleńcem, który może kiedyś zostanie ogłoszony świętym. Nie mogę pogodzić się z tym, że perspektywą człowieka jest ta organiczna bezkresność, jestem Europejczykiem, ufam raczej miarom i danym kartograficznym." (s. 11)
"Robespierre Sieburga. Ciekawy wybór tematu: pisać o kimś, kogo wyrzekł się własny naród i ludzkość. Pisać o kimś, o kim nie możemy powiedzieć nic dobrego. We wstępie autor broni samego siebie, a nie swego bohatera. Ale ani tematu, ani bohatera nie wybiera się przypadkiem." (s. 27)
"Przed snem, na chybił trafił, po długiej przerwie znów Proust. Zacząłem czytać roztargniony, nieuważny i nagle porwała mnie tajemna siła, która skomponowała to dzieło. Bo naprawdę boskiej siły było potrzeba nie tylko do stworzenia kameralnego klimatu powieści, lecz i do jej rozmiarów, do surowego materiału, do tych milionów liter. To tempo potrafiła wytrzymać nie tylko cudowna, wrażliwa dusza Prousta, lecz także jego słabe, chore ciało. W takich chwilach zawsze ogarnia mnie wstyd. Nie ma usprawiedliwień - choroba, wojna światowa - wszystko to nieważne, gdy wzywa nas obowiązek pracy. Proust jest tego najlepszym przykładem; a ilu jeszcze innych..." (s. 40)
"W nocy czytam Baudelaire`a i całkowicie zanurzam się w jego świecie. Słowa, ich brzmienie, obrazy przenikają moją świadomość, jakbym wdychał aromatyczny dym, który oszałamia i wywołuje cudowne wizje ... Zamroczyło mnie." (s. 43)
Refleksje dotyczące kondycji człowieka i świata:
"Człowiek nie ma prawdziwego talentu do radości. Nawet największa radość zdumiewająco prędko kwaśnieje, jełczeje. Człowiek potrafi radować się jedynie przez krótki czas; ale ma nieskończony talent do bólu: wytrzymuje go niemal bez ograniczeń." (s. 45)
"Łacina była ostatnią klamrą, która spinała europejską kulturę w duchową jedność. Ta klamra pękła: rozłamały ją narodowe ambicje. Bez wspólnego języka nie ma Europy, są jedynie narody, które nienawidzą się nawzajem w czterdziestu językach." (s. 37)
"Mój mądry, stary przyjaciel, który udaje sprzedawcę kwiatów, powiedział dziś z rozmarzeniem w winiarni, gdy popijaliśmy : "Szczęście jest niebezpieczne. Nie wolno się nim nasycać. Tylko smakować, powoli, po kropelce." (s. 131)
Polecam tę książkę gorąco. Jak żadną inną !!!
Jestem tak zachwycona "Dziennikiem" jak tylko można zachwycać się lekturą. Nigdy wcześniej nie zużyłam tylu samoprzylepnych karteczek do zaznaczania ważnych fragmentów podczas czytania i z pewnością jeszcze wielokrotnie będę zasypywać Was cytatami z tego wybitnego dzieła.
6/6
 |
źródło zdjęcia: http://payingattentiontothesky.com/ |