sobota, 8 września 2012

"Gra o wszystko" - Julian Lees

W swoich podróżach literackich staram się wybierać książki, których tytuł już wcześniej zaistniał w mojej świadomości, znam autora, albo takie które już na pierwszy rzut oka wydają się interesujące. Często, bardzo często nawet, korzystam z podpowiedzi innych moli książkowych, co w dużym stopniu minimalizuje ryzyko porażki. Czasami jednak, raz na kilka miesięcy trafi mi się jakaś książkowa miernota. Wtedy mam dylemat, czy taką książkę rzucić od razu, czy może dać jej szansę i liczyć, że po ok. 100 czy 200 stronach historia nabierze rozmachu. Często, wychodząc z założenia, że tyle jest świetnych książek na świecie, poddaję się od razu i bez żalu odkładam książkę na półkę. Rzadziej decyduję się ciągnąć ten nieudany związek. Kilka razy okazywało się to dobrą decyzją. Niestety nie  tym razem. "Gra o wszytko" to wyjątkowo słaba powieść, choć jej opis na tylnej obwolucie wydaje się intrygujący.  

Portugalska kolonia Makao, 1928 rok. Trzydziestoletnia Nadia Szaszkowa pomaga wujowi prowadzić sklep i nie przejmuje się prośbami matki, by wreszcie znalazła sobie męża. Żaden z kandydatów nie wzbudza w niej żywszych uczuć. Tę niezależną i bystrą samotniczkę nękają wspomnienia tragedii przeżytej w dzieciństwie w Rosji. Pewnego dnia w Makao pojawia się Iain Sutherland, tajemniczy Szkot, oficjalnie pracownik konsulatu brytyjskiego, z wielu powodów bardzo Nadią zainteresowany. "Gra o wszystko" to saga rodzinna pełna niespodziewanych zwrotów akcji i dramatycznych wydarzeń. To historia o miłości, poświęceniu, wielkiej odwadze i walce z przeciwnościami losu.

 Ten krótki opis jest zdecydowanie lepszy od całej książki i niestety zbyt naciągany. Po pierwsze, jeśli to jest saga rodzinna, to chyba mocno odchudzona, bo dotyczy właściwie jednego pokolenia. Po drugie, wszystko w tej powieści jest płytkie, mdłe i pozbawione emocji. Słowa, słowa, słowa. Po trzecie, autorowi najwyraźniej przyświecał znany slogan: "Jeśli dziś jest wtorek, to jesteśmy w ...... ". Oto dzielny Iain udaje się do Rosji by uratować ojca Nadii. Cała akcja zajmuje jakieś 20-30 stron. Parę kartek dalej "bziuuum" i jesteśmy w Szkocji, a zaraz potem w Hongkongu. W każdym z tych miejsc dzieją się rzeczy ważne i gdyby autor miał głowę na karku, z każdego z tych wątków mógłby  stworzyć barwną i złożoną powieść, którą czytelnik pochłaniałby z wypiekami na twarzy. Niestety autor postanowił na siłę umieścić je w jednej książce. Szkoda. 
Generalnie nie polecam. Nikomu.  

2/6



 

13 komentarzy:

  1. uuu, ale niefajnie tak stracić czas na miernotę.. no ale czasami tak bywa niestety. Plus jest taki, że już znasz autora i wiesz, żeby omijać szerokim łukiem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorzej, gdy się okaże że ta książka to tylko wypadek przy pracy, a inne jego książki będą dużo lepsze. A ja taka negatywnie nastawiona :)

      Usuń
  2. Bardzo cenię takie recenzje, bo dzięki nim oszczędzam czas na bardziej wartościowe książki, a w przypadku powieści Juliana Leesa łatwo mogłam się nabrać, bo lubię literaturę z orientalnym tłem, a to wyraźnie zapowiada okładka. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ proszę bardzo :)) Ja niestety nabrałam się na opis z okładki. Rzadko piszę negatywne recenzje, ale tym razem naprawdę byłam rozczarowana tą książką.

      Usuń
  3. Rzeczywiście sam opis nawet interesujący, jak spotkam być może zaryzykuję i sama się przekonam. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, fajnie by było gdybyś zaryzykowała i przeczytała. Może odkryjesz w tej książce coś, czego ja nie dostrzegłam i o tym napiszesz :)

      Usuń
  4. Widziałem na wyprzedaży u Prószyńskiego za kilka złociszy. Ale po tej recenzji nawet taka niewielka kwota wydaje się za duża ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie na tej wyprzedaży nabyłam tę książkę. Dobrze, że była taka tania, choć masz rację - i tych paru złotych szkoda :)

      Usuń
  5. Hm. Komentarz mi zeżarło, czy jaki czort?

    Wczoraj coś wspomniałam na temat zawiedzionych nadziei, bo uwielbiam sagi, a te egzotyczne to już w ogóle, a tu taka klapa. Dzięki za ostrzeżenie. Im mniej mam czasu na książki, tym uważniej je dobieram.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, już wiem jaki czort. Napisałam, wysłałam i zamknęłam. No i nie zauważyłam weryfikacji obrazkowej, a komentarz się nie zapisał. Pfff.

      Usuń
    2. Nawet nie wiedziałam, że mam weryfikację obrazkową ;)

      Usuń
  6. Skoro nie polecasz to nie będę tracić czasu na taką książkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, jest tyle pięknych książek na które brakuje czasu, że szkoda sięgać po te słabe :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...