sobota, 21 czerwca 2014

Jego Wysokość Haruki Murakami

 






























Tytuł: "Kafka nad morzem"
Autor: Haruki Murakami
Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott
Tytuł oryginału: Umibe-no Kafuka
Wydawnictwo: Muza SA
Data wydania: 2007
Liczba stron: 624

Piętnastoletni Kafka ucieka z domu przed klątwą ojca na daleką wyspę Shikoku. Niezależnie od niego podąża tam autostopem pan Nakata, staruszek analfabeta umiejący rozmawiać z kotami oraz młody kierowca z końskim ogonem lubiący hawajskie koszule. Ojciec Kafki zostaje zamordowany i wszystkich trzech poszukuje policja. Po spotkaniach z zakochaną w operach Pucciniego kotką Mimi, Johnniem Walkerem i innymi fantastycznymi postaciami bohaterowie trafiają w końcu do tajemniczej prywatnej biblioteki, w której czas się zatrzymał. Nocami odwiedza ją duch młodziutkiej dziewczyny w niebieskiej sukience….

Haruki Murakami jest geniuszem. Jestem totalnie porażona i poruszona jego powieścią "Kafka nad morzem, bo już dawno nie czytałam niczego tak wielkiego, nie w sensie objętości, lecz jakości zawartości. Murakami jest mistrzem słowa, który snuje nieprawdopodobną fantastyczno-realistyczną historię, w sposób absolutnie wyjątkowy. Łączy magiczne wątki z realizmem i robi to tak, że magia wydaje się bardzo realistyczna a codzienne życie fantastyczne i magiczne. "Kamień otwierający wejście", pan Nakata rozmawiający z kotami czy żołnierze z lasu nie wydają się ani dziwni, ani też mniej realni od Kafki czy pana Hoshino. Niesamowita wyobraźnia Autora, jego erudycja i doskonały warsztat tworzą mieszankę, z której powstają takie perełki jak ta książka, czy dotychczas moja ulubiona - "Norwegian Wood".
Książek Murakamiego nie da się czytać "na kolanie". Albo mamy czas, żeby usiąść i zagłębić się w jego świat, albo odłóżmy lekturę na później. Tutaj wszystko dzieje się po coś, a każdy wątek ma znaczenie. Pięknie opisuje nawet najprostsze czynności. Parzenie herbaty czy wieczorna toaleta są precyzyjnie opisane, pełne rytuałów i powtarzalności. Może dlatego jego książki wydają mi się tak bardzo orientalne, japońskie.
"Po pierwszej zanoszę na piętro świeżo zaparzoną kawę. Drzwi są  jak zawsze otwarte. Pani Saeki stoi przy oknie i wygląda na zewnątrz. Dłoń oparła na ramie okiennej. O czym może rozmyślać? Drugą ręką chyba nieświadomie bawi się guzikiem bluzki. Na biurku nie ma pióra ani papieru. Więc stawiam na nim filiżankę z kawą." (s.387-388)
Także motyw śmierci, koty, celebracja posiłków są przedstawiane i rozumiane inaczej, niż w naszej kulturze. Dzięki temu "Kafka nad morzem" ma także duży walor poznawczy. To skarbnica wiedzy i zbiór tematów do rozważań.
"Wąskie horyzonty, brak wyobraźni, nietolerancja. Oderwane od rzeczywistości tezy, pusta terminologia, uzurpowane ideały, sztywne systemy. Właśnie takich rzeczy się naprawdę boję. Boję się ich i nienawidzę z całego serca. [...] Ciasnota umysłowa, brak wyobraźni i nietolerancja są jak pasożyty. Zmieniają właściciela, zmieniają kształt i żyją wiecznie. Nie ma przed nimi ratunku. Nie chciałbym, żeby takie rzeczy się tutaj dostały." (s. 245-246) 
Ten cytat idealnie pasuje do fragmentów wywiadu z Zadie Smith z dzisiejszej GW, która mówi: 
"- My nie patrzymy na swoich przyjaciół przez pryzmat tolerancji. Kto myśli w ten sposób? Kochamy ich, a nie tolerujemy. W ogóle nie używam tego słowa [ śmiech ]. Poza tym różnice, o których mówimy, wcale nie są aż takie drastyczne. Kiedy siedzisz w jednej klasie z kimś, kto ma bindi na czole [hinduistyczny znak noszony przez kobiety], z kimś, ktoś nosi jarmułkę, myślisz sobie po prostu: ''Tak to już jest''.
Wydaje mi się naturalne, że chodziliśmy z muzułmańskimi dziećmi na kolację kończącą ramadan, po prostu dlatego, że posiłek był dobry, porcje ogromne, a zabawa - mimo że w środku nocy - przednia. Nigdy nie myślałam o tym jako o szczególnie wyjątkowym akcie tolerancji. To była kwestia grzeczności, uprzejmości: odwiedzałeś ich w domach, oni odwiedzali ciebie." (źródło)
Ale wracając do Murakamiego .... już wcześniej to podejrzewałam, ale teraz jestem pewna. Murakami to geniusz. Już od kilku lat jest on wymieniany jako kandydat do Literackiej Nagrody Nobla i wierzę, że w końcu go dostanie, bo ze wszystkich współczesnych pisarzy, on najbardziej na nią zasługuje. 

6/6

piątek, 30 maja 2014

Zawrocie - kontynuacja i pożegnanie


Z ogromną przyjemnością wróciłam do Zawrocia. W marcu pisałam o trzech częściach cyklu Hanny Kowalewskiej - TUTAJ znajdziecie ten wpis, a teraz skończyłam ostatnią część i pora na podsumowanie. Po wyjątkowo pesymistycznej, przygnębiającej i gorzkiej "Masce Arlekina" Matylda obiera "Inną wersję życia" i próbuje rozwikłać zagadki z przeszłości. Odkrywa, że na otrzymanych od pani Meci zdjęciach znajduje się w towarzystwie obcych osób, w obcym miejscu. W zakamarkach przeszłości próbuje odnaleźć siebie z dzieciństwa. Co się z nią działo gdy miała 6 lat, dlaczego nie ma jej na rodzinnych zdjęciach z tamtego okresu. Prawda nie jest niestety przyjemna, ale sprawia, że Matylda postanawia naprawić relacje z siostrą. Czy to się uda oczywiście nie zdradzę, ale mogę powiedzieć, że Hanna Kowalewska po raz kolejny mnie zaskoczyła. Tu mała intryga, tam nowa postać, mały romansik i całkiem niespodziewany news i mamy doskonałą historię z finałem w "Przelocie bocianów". A zakończenie jest właściwie takie jak chciałam - ani przesadnie dramatycznie, ani zbyt cukierkowe. Po prostu życiowe i ..... niedopowiedziane.
Zawrocie to naprawdę doskonały cykl i jeśli ktoś do tej pory nie mógł się zdecydować czy warto czytać, czy też nie, to mówię, że warto i to z kilku powodów:
Po pierwsze dlatego, że Hanna Kowalewska pisze bardzo dobrze. Buduje piękne, dobrze brzmiące zadania, które sprawiają, że kolejne książki czyta się niemalże jednym tchem. I co ważne, tak konstruuje cały cykl, że czytelnik nie gubi wątków i nie myli bohaterów.
Po drugie, historia Matyldy bardzo wciąga. Jest pełna tajemnic, niespodzianek, sukcesów i porażek, jednocześnie pogodna i smutna.
Po trzecie, Matylda to postać, której nie sposób nie polubić. Jest niedoskonała - wplątuje się w bezsensowne romanse, popełnia błędy, a mimo to, na tle otaczających ją ludzi, wydaje się jakby ulepiona z innej gliny. Nie jest małostkowa, ani złośliwa. Ma duży dystans do siebie i świata i jak każdy szuka szczęścia. 
Po czwarte, samo Zawrocie, które jest miejscem magicznym. Z domem posiadającym duszę, starym sadem i malowniczymi widokami. Nie sposób nie zakochać się w tym zakątku z innego, minionego już świata. 

Bardzo polecam Wam tę serię, bo jak pisałam w poprzednim wpisie dot. Zawrocia - Hanna Kowalewska to klasa sama dla siebie i nie można jej porównywać z innymi, współczesnymi autorkami, piszącymi o problemach współczesnych kobiet.  

5+/6





czwartek, 15 maja 2014

Klęska urodzaju :-/


Już dawno nie prezentowałam żadnego stosika. Właściwie nie miałam zamiaru robić tego także tym razem. Jednak po namyśle uznałam, że to ma być stos ku przestrodze. Muszę zapamiętać to zdjęcie i przywoływać go w myślach za każdym razem, gdy zupełnie niechcący wejdę na stronę jakiejś księgarni oferującej książki w dobrych cenach albo otrzymam newsletter wydawnictwa. Bowiem te tytuły to jedynie niewielka część (najnowsze nabytki) tych czekających na przeczytanie. Mam w domu tyle nieprzeczytanych książek, że spokojnie starczyłoby ich na rok, a mimo to ciągle zdobywam nowe. To już chyba jakaś choroba ;) A z drugiej strony - jaką siłę trzeba mieć, żeby nie skusić się na Kate Atkinson (o której tyle dobrego na blogach) za 24,99 PLN lub gdy na bibliotecznej półce stoi nowiutki, nieczytany "Nowy Jork". Nie wiem jak Wy, ale ja nie potrafię. 
Nadzieją napawa fakt, że "Przelot bocianów" zaczęłam już czytać. Choć jedna książka "zejdzie mi ze stanu" ;)
Czy któraś z tych książek szczególnie Was kusi? Która powinna być następna w kolejności? 

Pozdrawiam Was ciepło w ten deszczowy dzień :)

sobota, 10 maja 2014

"Trzynaście księżyców" - Charles Frazier

 





Tytuł: "Trzynaście księżyców"
Autor: Charles Frazier
Tłumaczenie: Magdalena Słysz
Tytuł oryginału: Thirteen Moons 
Wydawnictwo: Wydawnictwo Albatros
Data wydania: 2009
Liczba stron: 464








Są książki, które zapadają w pamięć na długo, czasami na całe życie. Są bohaterowie, których obdarzamy szczególną sympatią a nawet identyfikujemy się z nimi. Są w końcu autorzy, którzy są nam szczególnie bliscy i czujemy z nimi pokrewieństwo dusz. Wszystko to mogę odnieść do Charlesa Fraziera, odkrytego przeze mnie wraz z książką "Trzynaście księżyców". Nie wiem jak to się stało, że dotąd kojarzyłam nazwisko, ale nie twórczość tego amerykańskiego pisarza. Ja, która wychowałam się na książkach Alfreda Szklarskiego, a "Złoto Gór Czarnych" i przygody Tomka Wilmowskiego przedkładałam ponad wszelkie "dziewczyńskie" książki (no może poza "Anią z Zielonego Wzgórza"). Teraz na szczęście trafiłam na tego autora i tę powieść i zakochałam się od pierwszych zdań ....
"... Wkrótce wyruszę do Krainy Nocy, gdzie pragną przenieść się duchy wszystkich ludzi i zwierząt. Jestem do niej wzywany. Jak każdy czuję, że ta kraina mnie przyciąga. To ostatni obszar, którego nie ma na mapach, a prowadzi do niego mroczna ścieżka. I smutna. A to, co czeka na końcu, to raczej nie jest raj. Podczas pobytu na ziemi, długiego, choć też niedostatecznie, nabrałem przekonania, że przybywamy tam tak samo sterani jak wtedy, gdy odchodziliśmy z tego świata. Jednakże zawsze lubiłem podróże.
W pochmurne dni sadowię się przy ogniu i mówię tylko w języku Czirokezów. Albo siedzę w milczeniu, z papierem i piórem, i przekształcam ich mowę w pismo sylabiczne Sekwoi, a znaki, które wychodzą spod mojej ręki, są jak nieudolnie nabazgrane hieroglify." (s.9)
"Trzynaście księżyców" to piękna, epicka historia Willa Coopera, "białego wodza" Indian, przedsiębiorcy, prawnika-samouka i żołnierza. Will, jako 12-letni chłopiec został sierotą, przygarnięty przez stryjostwo, został przez nich ograbiony z ziemi i sprzedany do pracy w składzie towarowym na pograniczu Terytorium Czirokezów. Jego całym dobytkiem było zamiłowanie do książek, chęć do nauki, 15 dolarów i młody koń Waverley. Chłopiec zaprzyjaźnia się z Indianami i zostaje zaadoptowany przez wodza klanu. Dzięki swoim zdolnościom staje się dobrze prosperującym przedsiębiorcą i prawnikiem. Przez całe życie myśli o Claire, Indiance, którą poznał w drodze z domu stryja do składu towarowego. Ich romans zostaje przerwany, gdy za prezydentury Andrew Jacksona zaczyna się proces brutalnego przesiedlenia Indian. Will podejmuje współpracę z wojskiem federalnym jako tłumacz i przewodnik, co sprawia, że jest świadkiem całej operacji. Na jego oczach zmienia się kraina, którą kochał. Na miejscu rozległych łąk i lasów powstają miasta, a każdy centymetr ziemi nabiera materialnej wartości, zupełnie niezrozumiałej dla Indian. Dla nich ziemia była dobrem wspólnym i każdy brał jej tyle ile potrzebował pod uprawy. 

Will Cooper to bohater, którego nie sposób nie polubić. Zwłaszcza, że towarzyszymy mu od dzieciństwa do starości i przez blisko 500 stron słuchamy historii, której jest narratorem. A opowiada pięknie, czasami rzewnie i sentymentalnie, czasami krytycznie i z dystansem lub też z humorem.

Kilka dni temu pisałam o smutnej książce z optymistycznym wydźwiękiem ("Włoskie buty"). Tutaj jest inaczej. "Trzynaście księżyców" to opowieść o tym, że można mieć właściwie wszystko, pieniądze, uznanie i mnóstwo przygód a mimo to czuć, że przegrało się swoje życie. Nie zmienia to jednak faktu, że uwielbiam tę książkę - jej rozmach i przesłanie oraz oraz Amerykę w niej opisaną - dziką i pierwotną, z czasów kiedy rytm życia wyznaczały okresy mierzone "księżycami" (Księżyc Zielonej Kukurydzy, Księżyc Siewu, Kwiatowy Księżyc i in.).

Z przyjemnością sięgnę po kolejne książki Charlesa Fraziera, bo czuję, że to jeden z "moich" pisarzy. Przede wszystkim dlatego, że tak pięknie, z sentymentem i szacunkiem opowiada o przyrodzie.

Miłośnikom indiańskich opowieści (także imion typu Pierzasty Kamień, Ugryzienie Świni, Opadająca Paszczęka czy Dzikie Konopie) i pięknej przyrody - polecam!!

6/6


sobota, 3 maja 2014

"Włoskie buty" - Henning Mankell





Tytuł: "Włoskie buty"
Autor: Henning Mankell
Tłumaczenie: Ewa Wojciechowska
Tytuł oryginału: Italienska skor
Wydawnictwo: Wydawnictwo WAB
Data wydania: 2013
Liczba stron: 355










Od pierwszej książki o Wallanderze polubiłam Henninga Mankella, polubiłam jego styl, wykreowanych bohaterów i szwedzki klimat jego książek. Śmiało mogę powiedzieć, że Mankell to jeden z tych pisarzy, którzy nigdy mnie nie rozczarowali. Większość jego książek uznałam za udane. Oczywiście były wśród nich zarówno świetne jak i tylko dobre, ale nigdy nie trafiłam na powieść słabą. Jednak "Włoskie buty" to pierwsza obyczajowa powieść Mankella jaką przeczytałam i od początku byłam ciekawa jak Autor radzi sobie w tym gatunku. 
"Na niewielkiej bałtyckiej wyspie od dwunastu lat mieszka samotnie Frederick Welin, sześćdziesięciosześcioletni emerytowany lekarz. Rytm jego życia wyznaczają codzienne poranne kąpiele w wykuwanym codziennie przeręblu. Jedynymi towarzyszami jego samotnej egzystencji są stary pies i równie wiekowy kot oraz pojawiający się od czasu do czasu hipochondryczny listonosz. Tak trwa to niezmącone niczym życie aż do momentu, w którym na otaczającym wyspę lodzie pojawia się kobieca postać, wspierająca się na chodziku. Okazuje się nią Harriet, miłość życia Fredericka, którą prawie czterdzieści lat wcześniej opuścił bez słowa. Dawna kochanka żąda spełnienia złożonej wiele lat wcześniej obietnicy – chce, żeby Frederick zawiózł ją nad leśne jezioro, o którym niegdyś opowiadał. Ruszają więc w podróż, która całkowicie zmieni starzejącego się, złamanego życiem człowieka.
Dziwaczna prośba dawnej miłości pociągnie za sobą lawinę zdarzeń i spotkań, które nie pozwolą byłemu lekarzowi wieść dawnej, wycofanej egzystencji, ale zmuszą go do powrotu do życia i rozliczenia z przeszłością."
Już ten opis z okładki zachęcił mnie to lektury, a po przeczytaniu kilku początkowych stron wiedziałam, że to jest to. "Włoskie buty" to opowieść o samotności i rozliczaniu się z życiem, ale paradoksalnie, pomimo smutnej historii, dużo w niej optymizmu i nadziei. Dziwne, ale tak jest. Główny bohater mówi: "Zawsze czuję się bardziej samotny, kiedy jest zimno." (s.9). Pojawienie się Harriet jest jak nadejście wiosny, jak ciepły wiatr, który przywróci Fredericka do życia. Nagle okazuje się, że ma on jeszcze coś w życiu do zrobienia, a prawdy, które odkryje, sprawią że jego życie już nigdy nie będzie takie jak wcześniej.  

I choć cała niektóre elementy tej historii są trochę naciągane, to nie o realizm tu chodzi, a o emocje i przesłanie jakby zaczerpnięte z Hemingwaya - "żaden człowiek nie jest samoistną wyspą: każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu.". Czytając "Włoskie buty" można odnieść wrażenie, że wiele ze słów wypowiadanych przez Fredericka są w istocie przelanymi na papier myślami Autora, jego spostrzeżenia i sposób postrzegania świata. Ciekawa jestem ile Mankella jest w Welinie.  

Dodatkowym atutem tej książki są drobne epizody, jak chociażby historia włoskiego mistrza robienia butów, czy fascynacja Caravaggiem. Te fragmenty czytałam z ogromną przyjemnością.

W ogóle uważam, że to dobra książka. Nie wybitna, ale właśnie dobra i wciągająca. O tym, że Mankell potrafi zajmująco pisać, wiedziałam już dawno, teraz też wiem, że jest dobry nie tylko w kryminałach.

Cieszę się, że nadal mogę śmiało pisać, że lubię Henninga Mankella :)


4/6


niedziela, 27 kwietnia 2014

Moje "kuchenne rewolucje" :-/

Witajcie. 
Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o mnie, mimo że przez "chwilę" panowała tu cisza. 
Już wyjaśniam powody absencji. 
W przypływie szaleństwa postanowiłam kupić meble do kuchni .... dodam, że meble do samodzielnego montażu ;). Meble składałam już wielokrotnie, więc fakt ten nie wydawał się przerażający ... i nie był... do czasu! Pierwszy problem powstał, gdy po rozpakowaniu elementów jednej z szafek okazało się, że zamówiłam nie taką o jakiej myślałam. Rozmiar się zgadzał, kolor też, ale to nie była ta szafka. Miały być kosze cargo, a były zwykłe półki. Po kilku telefonach do sklepu udało się oddać tę niewłaściwą i zamówić nową. Niestety to był dopiero początek moich "kuchennych rewolucji". Potem okazało się, że skoro nie zamówiłam uchwytów (postanowiłam kupić je osobno, ładniejsze i w lepszej cenie) to w szafkach nie wywiercono mi otworów na nie.  Następnie powstał problem ze zlewozmywakiem, a właściwie jego brakiem. Nagle odkryłam, że zlewów, w wymyślonym przeze mnie rozmiarze nikt nie produkuje. Niczym w najgorszych koszmarach, już widziałam swoją kuchnię ze zlewem wielkości dużego talerza. Na szczęście sytuacja rozwiązała się sama, bo okazało się, że nie dogadałam się ze sprzedawcą i blaty nie zostały przycięte tak jak myślałam, że będą. To sprawiło, że mogłam kupić inny zlew, przede wszystkim zdecydowanie większy, w bardziej tradycyjnym rozmiarze. Na koniec, jakby zmartwień było mało, z przerażeniem odkryliśmy, że szafka złożona w pokoju (gdzie jest więcej miejsca), żadnym sposobem nie przeciśnie się przez przedpokój. Trzeba było ją rozłożyć i w częściach wnieść do kuchni, co zajęło całe popołudnie, bo była mocno sklejona i poskręcana "na amen". 
W efekcie, remont, który miał trwać 3 dni, trwał 2 tygodnie :/ A ledwie się skończył już miałam dodatkową pracę, którą zakończyłam w Wielki Piątek i to tylko dlatego, że przez wcześniejsze dni pracowałam do nocy. W efekcie udało mi się zrobić JEDNĄ dekorację świąteczną - tę oto pisankę :/



Czy przez ten czas czytałam książki? Ależ oczywiście! ;) Jakieś 2-3 strony tuż przed zaśnięciem. Dzięki temu jestem bliska pobicia niechlubnego rekordu przeczytania dwóch książek w miesiącu. Cóż zrobić gdy doba okazuje się zbyt krótka, a bałagan w całym mieszkaniu totalnie uniemożliwia spokojną lekturę. Naprawdę nie wiem jak niektórzy mogą funkcjonować w bałaganie, pośród porozrzucanych ubrań i rzeczy powyciąganych z szaf i szafek. Ja nie mogę. Wiedziałam to już dawno, bo remoncie kuchni wiem to jeszcze bardziej.

Tak więc dopiero teraz wracam do normalnego, posprzątanego życia i zaczynam czytać. 
Wkrótce będziecie mogli przeczytać recenzję świetnych "Włoskich butów" H. Mankella, a następnie "Trzynastu księżyców" Ch. Fraziera. 

Pozdrawiam Was ciepło. Pa :)



wtorek, 1 kwietnia 2014

"Dom nad jeziorem smutku" - Marilynne Robinson


 
Tytuł: "Dom nad jeziorem smutku"
Autor: Marilynne Robinson
Tłumaczenie: Wojciech Fladziński
Tytuł oryginału: Housekeeping
Wydawnictwo: Wydawnictwo M
Data wydania: 2014
Liczba stron: 212
"Historia Ruth i jej młodszej siostry Lucille stanowi fabułę powieści. Ich wychowanie przebiega w sposób przypadkowy: najpierw trafiają pod opiekę troszczącej się o nie babci, następnie dwóch komicznie nieudolnych sióstr dziadka i wreszcie Sylvie, ekscentrycznej, nieprzystosowanej społecznie ciotki.
Ruth i Lucille mieszkają w domu rodzinnym w Fingerbone, prowincjonalnym mieście leżącym nad jeziorem, w którym – w wyniku spektakularnej katastrofy kolejowej – zginął dziadek bohaterek. Kolejną ofiarą, którą pochłonęło jezioro jest matka dziewczynek. Zjechawszy samochodem z urwiska, ginie także w otchłani wody.
Miasto, będące tłem akcji jest miejscem zarówno magicznym, jak i typowym: „zna swoje miejsce w szeregu za sprawą dominującego okolicznego krajobrazu, nieprzewidywalnej pogody i świadomości, że cała historia ludzkości rozegrała się gdzie indziej"."

Dziwna to książka. Na początku w pewien sposób rozczarowuje, a mimo to nie sposób o niej zapomnieć. Ma w sobie coś hipnotyzującego i wciągającego i sprawia, że ten niedosyt który czuje się na początku, przemija. Od przeczytania ostatniej strony minęło kilka dni, a ja z premedytacją przeciągałam moment pisania recenzji. Chciałam tę książkę trochę przetrawić, spojrzeć na nią z dystansu, ułożyć myśli. Nadal nie wiem co właściwie powinnam napisać, ale wiem, że ciągle mam ją z tyłu głowy. I choć podczas lektury wielokrotnie myślałam, że ja napisałabym to inaczej, to im dłużej myślę o tej książce, tym więcej mam wątpliwości co do moich pierwszych refleksji. Może właśnie dzięki powolnej narracji i zwrotom akcji, ta historia tak bardzo zostaje w głowie.
Myślę o Ruth, o jej dziwnym, poniekąd szczęśliwym, choć raczej tragicznym dzieciństwie ....
Pewnie wielu z Was (ja na pewno) jako dzieci wielokrotnie marzyło, że pewnego dnia rodzice nie będą nakazywali nam chodzić do szkoły, nie będą nas ganili za zbyt długie przesiadywanie na podwórku i w ogóle będziemy mogli robić co tylko będziemy chcieli. Któż z nas nie miał takich marzeń. Ruth i jej siostrze przydarzyło się mieć takie życie. I gdy ono trwa uświadamiamy sobie jak jest tragiczne i porażające. Dziewczynki wychowywane przez ciotkę o naturze włóczęgi i zbieracza w jednym (nie wiem co gorsze), pomimo braku ograniczeń nie mają łatwego dzieciństwa. Muszą  nauczyć się ignorować podejrzliwe spojrzenia sąsiadów, kpiny kolegów ze szkoły, dowiadują się też, że "państwo interesuje się dobrem dzieci" i ich styl życia nie jest powszechnie akceptowany. W pewnym momencie muszą podjąć decyzje dotyczące swojej teraźniejszości i przyszłości. Co wybiorą? Odpowiedź oczywiście znajdziecie w książce :)

Tej książki nie da się czytać w pośpiechu, przy głośnej muzyce i gadających domownikach. Wymaga ona ciszy i skupienia by móc poczuć jej rytm i melodię i docenić nietuzinkowy styl autorki. Niestety tę prawidłowość odkryłam dopiero około setnej strony ;) Myślę też, że jest to idealna książka do głośnego czytania, zwłaszcza że napisana jest w pierwszej osobie i ma dosyć wolne tempo, typowe dla opowieści snutych np. przy kominku.
Jeśli lubicie nietypowe historie i książki, które zmuszają do refleksji to sięgnijcie po "Dom nad jeziorem smutku", a nie poczujecie się zawiedzeni.

4+/6 


 Z możliwość przeczytania tej książki dziękuję Wydawnictwu M.


poniedziałek, 10 marca 2014

Zawrocie zawróciło mi w głowie


"Tego lata w Zawrociu"
Matylda Malinowska-Just dostaje, w spadku po babce, dom w Zawrociu. Stary, piękny, malowniczo położony, z ogrodem i sadem. Babki właściwie nie znała, ponieważ jej matka zerwała kontakt z rodziną. Sytuacja jest zdumiewająca, bo babka miała jeszcze inne wnuki - Pawła i Emilkę, którzy mieszkali niedaleko i byli u niej częstymi gośćmi. No, ale babka Aleksandra nigdy nie była miłą i pokorną osobą. Miała swoje zdanie, silną wolę i pewną zadziorność. I postanowiła przekazać dom nieznanej wnuczce.Jak łatwo można się domyślić, ta sytuacja nie spotkała się z aprobatą pozostałej części rodziny, która już niemalże dzieliła przysłowiową skórę na niedźwiedziu.
Brzmi znajomo???
Na pozór tak, ale zapewniam Was, że seria o Zawrociu ma się nijak do współczesnych powiastek, w stylu wyjechała na prowincję, znalazła cudownych przyjaciół i z pracownika korporacji zamieniła się we właścicielkę pensjonatu, tudzież hodowcę ziół. Nic z tych rzeczy.
Hanna Kowalewska to zupełnie inna liga, wręcz ekstraklasa, Plus Liga i Liga Mistrzów w jednym.
Jej książki nie są ani lekkie, ani błahe, ani naiwne. Historia Matyldy częściej przypomina dramat niż cukierkową powiastkę. Dziewczyna, pomimo młodego wieku (około trzydziestki) przeżyła już śmierć ojca, następnie męża, nigdy nie była akceptowana przez drugiego męża swojej matki i przyrodnią siostrę. Nauczyła więc radzić sobie sama i wydaje się być dosyć twardą i bezkompromisową osobą. Początkowe zaskoczenie z powodu spadku i niechęć do babki, przeradza się w ciekawość. Zwłaszcza, że przeglądając rzeczy pozostawione przez dziadków odkrywa ich pamiętnik. Lektura wspomnień dziadka Maurycego i babki Aleksandry sprawia, że Matylda zaczyna inaczej patrzeć na tę część rodziny. A Zawrocie nabiera nowego wymiaru - staje się domem. I już wiadomo, że główna bohaterka nigdy go nie sprzeda. Nie będzie potrafiła.

W "Górze śpiących węży" Matylda próbuje dowiedzieć się czegoś o swoim ojcu, który zginął gdy ona była małą dziewczynką. Niewiele ma wspomnień z nim związanych, są to raczej pojedyncze obrazy niż konkretne sytuacje, ale czuje, że był on jej szczególnie bliski. Matka nie chce jej pomóc. Ułożyła sobie życie na nowo i nie chce wracać do przeszłości. Niespodziewanie Matylda odkrywa, że w czasie wojny ojciec trafił do sierocińca i wraz z dziewiątką innych, osieroconych dzieci dostał się pod opiekę Lucyny Malinowskiej. Większość z tych dzieci nie pamiętała nawet swoich imion, więc otrzymywały nowe, na kolejne litery alfabetu. W ten sposób powstała rodzina Malinowskich. Okazało się też, że pomimo braku więzów krwi, dzieci połączyła braterska miłość i ciągle mają ze sobą kontakt. A to nie koniec niespodzianek.

"Maska Arlekina" to najcięższa jak dotąd część. I nie chodzi bynajmniej o to, że ma słabą czy nudną fabułę, ale o ładunek złych emocji, który sprawił, że momentami trudno mi się ją czytało. Mnóstwo tu jadu, pretensji, żalów i oskarżeń. Pewnego dnia pojawia się Olga - dawna znajoma Matyldy, bliska przyjaciółka jej nieżyjącego męża Filipa. Okupuje warszawskie mieszkanie głównej bohaterki, wypija litry alkoholu, przestawia meble, organizuje imprezy i bawi się jej uczuciami. Matylda musi stawić jej czoło i nie dać sobie wmówić, że jest jedyną osobą ponoszącą winę za śmierć Filipa.

Jak już wcześniej napisałam Hanna Kowalewska to prawdziwa perełka. U niej każde zdanie jest przemyślane i wypracowane. Kiedy trzeba jej język jest zwięzły i lakoniczny, ale zazwyczaj poetycki i malowniczy. W efekcie jej proza pięknie brzmi i jest prawdziwą ucztą literacką. Jeśli dotąd nie trafiliście na serię o Zawrociu lub inne jej książki i jeśli cenicie piękno i precyzję języka koniecznie po nie sięgnijcie. Z pewnością nie będziecie zawiedzeni.
Zwłaszcza, że język to nie jedyny atut tego cyklu. Autorka doskonale dawkuje wiedzę o głównej bohaterce, powoli odkrywa przed czytelnikami tajemnice i sprawia, że ciągle chce się czytać dalej i dalej.
Dodatkowym argumentem niech będzie to, że gdy tylko wspominałam o tej serii kilka czytających koleżanek mówiło - "Znam i tak bardzo lubię, że mam cały cykl w domu" albo "Znam i marzę, żeby mieć całe Zawrocie na półce".

No cóż, Zawrocie zawróciło mi w głowie i cieszę się ogromnie, że przede mną jeszcze dwa tomy. Już nie mogę się doczekać kiedy znowu powrócę do tego niezbyt przyjaznego, ale jakże wciągającego świata Matyldy Malinowskiej-Just.

5+/6

 

czwartek, 27 lutego 2014

Share Week 2014

Już kiedyś pisałam, że blogi książkowe nie są jedynymi, które namiętnie czytam. Lubię też blogi dekoratorskie, lifestylowe, poradnikowe. Czasami temat jest mniej ważny, ważniejsze żeby autor pisał mądrze i zajmująco, a wygląd bloga był przyjazny i estetyczny. Choć jeśli mam wybierać - wolę żeby blog był brzydszy, ale mądry, niż odwrotnie. Stąd na mojej liście także strony, które nie do końca przejmują się estetyką i najnowszymi trendami w wyglądzie. Są za to bezkonkurencyjne jeśli chodzi o treść.
Kiedy więc na jednym z moich ulubionych blogów - Jest kultura (jeśli do tej pory nie znaliście tego bloga, gorąco polecam - jest świetny!!!) przeczytałam o autorskiej akcji Andrzeja Tucholskiego Share Week zaczęłam gorączkowo robić ranking ulubionych blogów. Andrzej sugeruje, żeby wybrać trzy naszym zdaniem najlepsze blogi/vlogi (może być więcej).


Nie ma takiej opcji, żeby wybrała tylko trzech blogerów. Z piątką może być trudno, ale przy odrobinie zdyscyplinowania dam radę.

Tak więc do roboty:
1. http://styledigger.com/  - Joanny Glogazy. Autorka podejmuje przeróżne tematy, ale zawsze pisze interesująco i mądrze. Ponadto wyszukuje dla swoich czytelników ciekawe linki i robi z nich zbiorcze wpisy pod nazwą Hatifnaty. Uwielbiam!!



2. http://designyourlife.pl/
Alina, autorka bloga ma w sobie coś tak szczerego i miłego, że zawsze z przyjemnością zaglądam do jej świata. Całkiem niedawno zmieniła szatę graficzną i układ strony, więc poruszanie się po jej blogu jest jeszcze przyjemniejsze. Plus doskonałe pomysły i DIY!!
Blog Dagmary jest jednym z przyjemniejszych miejsc w sieci. Piękne zdjęcia, świetne pomysły dekoratorskie. Szkoda, że wpisy ukazują się niezbyt często, ale zawsze czekam na nie z niecierpliwością.
Marta jest kopalnią wiedzy na temat życia w zgodzie z naturą, bez chemii i bez wydawania majątku na produkty tzw. ekologiczne. Często pisze też o wychowywaniu dzieci, problemach społecznych, zwierzętach. Bardzo mądry i zmuszający do przemyśleń blog. A jeśli chodzi o szatę graficzną to .... hmmmm..... są pewne rezerwy ;)




I na miejscu 5. ex aequo, gdyż oba blogi bardzo lubię i bardzo chciałam, żeby znalazły się w tym spisie.
5a.  http://miastoksiazek.blox.pl/html
Paulina jest blogerką, którą czytam nieprzerwanie od 2007 roku. Jej gust czytelniczy często pokrywa się z moim i to dzięki niej odkryłam mnóstwo wspaniałych książek. Istna skarbnica literackiej wiedzy, zwłaszcza jeśli dotyczy to literatury angielskiej.  


i
5b. http://direwolf.pl/
Blog Waldka odkryłam niedawno, ale czytam każdy jego wpis i nigdy nie wiem czego się spodziewać. Czasami pięknie pisze o swojej rodzinie i psach, innym razem zabawnie traktuje o kwestiach społecznych czy kulturowych. Plus świetne zdjęcia.


Może Wy też weźmiecie udział w Share Week i podzielicie się linkami do swoich ulubionych blogów? 

Pozdrowienia :))



niedziela, 23 lutego 2014

Nie każdy powinien pisać biografie

Kiedyś, gdy byłam dużo młodsza (pewnie jeszcze w czasach licealnych) wydało mi się, że biografie czytają tylko emeryci lub bardzo mądre starsze panie z wyglądu przypominające Maję Komorowską. Nie mam pojęcia skąd wzięły się te skojarzenia, ale były żywe w mojej głowie. Teraz, gdy coraz częściej sięgam po biografie, to wspomnienie wróciło i zastanawiam się czy naprawdę jestem już taka wiekowa czy to moje młodzieńcze postrzeganie świata było oparte na fałszywych podstawach. Najwyraźniej było, bo przecież do radosnej emerytury mam jeszcze ho ho ho ;)

Tak więc już po wstępie domyślacie się, że mam dzisiaj dla Was biografię, a właściwie dwie. Pierwsza, to "Sekretna kochanka Dickensa" Claire Tomalin, którą przeczytałam w styczniu. Natomiast druga to autobiografia pisarki, której nazwisko jest jednym z najbardziej rozpoznawanych na świecie. Mowa o Agacie Christie. 

 




















O ile w przypadku pierwszego tytułu nastawiałam się raczej na pobieżne przejrzenie książki i przeczytanie, co najwyżej, większych fragmentów, o tyle na autobiografię Christie wręcz nie mogłam się doczekać (pierwsza czytała ją moja mama).
Los bywa jednak przewrotny i szybko okazało się, że książki Tomalin nie da się czytać na wyrywki, bo jest niezwykle pasjonująca i po kilkudziesięciu stronach już nie można się oderwać. Natomiast Agatha Christie wynudziła mnie nieprawdopodobnie i to ją zaczęłam przeglądać w poszukiwaniu ciekawszych fragmentów. Na próżno. Aż trudno uwierzyć, że tak nieciekawa i właściwie nudna osoba mogła pisać tak fantastyczne, porywające powieści kryminalne. Zastanawiam się czy taka faktycznie była, czy tak siebie opisała. Tu pojechała, z tym się spotkała, to zrobiła, tej odpowiedziała i z tej zabawnej riposty obie się zaśmiewały, a tymczasem ja to czytałam i nic śmiesznego nie widziałam. Albo fragment, który zapamiętam na długo. Wybuchła II wojna światowa. Agatha z mężem (też drugim) przyjechała do domu do Londynu i co zauważa? Otóż: "Naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy, spadła mina lądowa i kompletnie zburzyła trzy domy. W efekcie u nas wyleciała w powietrze piwnica - jakoby najbezpieczniejsze miejsce - wybuch uszkodził także dach i najwyższe piętro. Pierwsze piętro i parter wyszły prawie bez szwanku. Mój steinway już nigdy nie odzyskał dawnej świetności. [...] Główny problem polegał na tym, iż wówczas w Londynie miało się spore trudności z załatwieniem przechowalni." (s. 434) Przechowalnia? Naprawdę? Myślałam, że wojna jest koszmarem, bo giną ludzie. Najwyraźniej to nie jest takie straszne. Gorzej jest gdy nie ma przechowalni.
Na okładce anglojęzycznego wydania "Autobiografii" można przeczytać: "to najlepsza rzeczą, jaką Christie kiedykolwiek napisała". Czyżby?? 
Jeśli już coś mi się podobało to dystans autorki do siebie: "Byłam przystojna. Moja rodzina wybucha gromkim śmiechem, gdy mówię, że uważano mnie za ładną dziewczynę. Córka powiada wtedy: - Ależ, mamo, nie mogłaś być ładna. Popatrz na te okropne stare fotografie!" (s. 155) i jej szczere pisanie o lepszych i gorszych książkach. Oczywiście własnych. Ciekawe były też fragmenty o pracy nad kolejnymi tomami. Zbieranie pomysłów, wymyślanie intrygi, szukanie na ulicach twarzy mordercy. Niestety jak dla mnie, w stosunku do pozostałej marnej reszty, to za mało by polecać Wam tę książkę. Zdecydowanie lepiej sięgnąć po kryminały Agathy Christie, bo w nich była doskonała.    

Natomiast "Sekretna kochanka Dickensa" Claire Tomalin to interesująca i wciągająca "historia kobiety, która przestała, albo prawie przestała, istnieć; która rozpłynęła się w powietrzu, jakby jej nigdy nie było. Po jej nazwisku, rodzinie, datach i osobistych przeżyciach niemal nie zostało śladu. Co więcej, ona sama walnie się przyczyniła do zacierania śladów swego istnienia; póki żyła, jej dzieci były całkowicie nieświadome przeszłości marki." (s. 19)
Ellen Lawless Ternan (Nelly) odegrała w życiu Charlesa Dickensa wielką rolę, poznali się gdy ona była młodziutką aktorką, a on uznanym i uwielbianym pisarzem o opinii moralisty. Przez trzynaście lat, aż do jego śmierci, utrzymywali swój romans w tajemnicy i do dzisiaj nie znaleziono  jednoznacznego dowodu, że tych dwoje żyło w nieformalnym związku. Składając układankę z wieloma brakującymi elementami można się domyślać, że tak było. 
Claire Tomalin próbuje poskładać te puzzle niemalże na oczach czytelnika. Szuka najdrobniejszych śladów wspólnego życia, bada liczne tropy, tworzy hipotezy i wysnuwa wnioski. Próbując ułożyć biografię Nelly, kreśli jej obraz. Wyłania się z niego kobieta inteligentna, niewątpliwie lojalna Dickensowi, której nie da się jednoznacznie ocenić. Mogłaby czerpać zyski z tej znajomości, a mimo to znika i przez wiele lat nikt nie wie o jej przeszłości. 
Ponadto "Sekretna kochanka Dickensa" to książka o dużo szerszym kontekście. To historia o kobietach w ogóle. O ich poszukiwaniu szczęścia, tożsamości i miejsca w tym zdominowanym przez mężczyzn XIX-wiecznym świecie. Zarówno Nelly, jak i jedna z jej sióstr - Mary, świetnie wpisują się w tę konwencję. Mary porzuciła bowiem niespełniającego jej oczekiwania męża i wyjechała do Włoch, gdzie poświęciła się malarstwu i dziennikarstwu i była osobą powszechnie szanowaną.    
Jeśli macie ochotę na interesującą i pełną znaków zapytania biografię to sięgnijcie po książkę Claire Tomalin. Widać, że Dickens jest w kręgu jej zainteresowań i z ogromną energią i pasją szukała śladów jego związku z Nelly. Dlatego bardzo polecam tę pozycję :)





środa, 19 lutego 2014

"To ja byłem Vermeerem" - Frank Wynne




Tytuł: "To ja byłem Vermeerem. Narodziny i upadek największego fałszerza XX wieku"
Autor: Frank Wynne
Tłumaczenie: Ewa Pankiewicz
Tytuł oryginału:"I Was Vermeer. The Rise and Fall of the Twentieth Century`s Greatest Forger"
Wydawnictwo: DOM WYDAWNICZY REBIS
Data wydania: 2007
Liczba stron: 280










"W 1945 roku niewiele znaczący holenderski handlarz dzieł sztuki został aresztowany za sprzedaż bezcennego skarbu narodowego - obrazu pędzla Vermeera - marszałkowi III Rzeszy Hermannowi Göringowi. Jedyną możliwą karą za zdradę była śmierć. Jednak Han van Meegeren gnił w zimnej i wilgotnej celi więziennej, nie mogąc wydobyć z siebie dwóch prostych słów, które dałyby mu wolność: jestem fałszerzem.
To ja byłem Vermeerem jest zdumiewającą, niezwykłą opowieścią o człowieku, który minął się z czasem i powołaniem. Od wczesnego dzieciństwa marzył, żeby zostać malarzem, ale w skandalizującym świecie sztuki współczesnej jego malarstwo krytycy wyśmiali jako beznadziejnie staroświeckie. Wściekły i rozgoryczony uknuł plan zemsty na swych przeciwnikach. Było to oszałamiające, zręczne oszustwo, dzięki któremu w niespełna dziesięć lat zarobił równowartość pięćdziesięciu milionów dolarów; zyskał akceptację właśnie tych krytyków, którzy wcześniej z niego szydzili i... zobaczył swoje obrazy wiszące tuż obok arcydzieł Rembrandta i Vermeera.

Jako malarz Han poniósł klęskę, jako fałszerz był niedościgniony. To ja byłem Vermeerem jest niewiarygodną, a jednak prawdziwą historią największego fałszerza wszech czasów, trzymającą w napięciu opowieścią o zachłanności, nieposkromionej pysze, braku umiaru, zdradzie i sztuce."
Ten opis z okładki doskonale opisuje historię życia Hana van Meegerena i sprawił, że bez zbędnego namyślania zgarnęłam tę książkę z bibliotecznej półki.


I cóż teraz  mogę o niej powiedzieć?
Że jest niezwykle pasjonująca? Oczywiście, że tak!
Że wciąga od pierwszych stron? Ależ tak!
Że opowiada niesamowitą historię? Ba. Jasne!
Że nie można się od niej oderwać? I tak i nie. Tak, bo Han van Meegeren był wyjątkową postacią (choć raczej w negatywnym tego słowa znaczeniu). Nie, bo ciągle trzeba zaglądać do internetu lub albumów i uważnie, jak nigdy wcześniej, przyglądać się obrazom Vermeera. Niesamowite jak wiele niuansów umyka nam gdy nie wiemy na co patrzeć. Tymczasem w dziełach Vermeera (i nie tylko), jest tak wiele drobiazgów, które wyróżniają go spośród innych. Kąt padania światła, kolory, wzór na obrusie i wiele, wiele innych. Dlatego, żeby być fałszerzem i umieć powtórzyć każdy szczegół trzeba być "człowiekiem renesansu", perfekcjonistą, "trzeba stać się wytrawnym historykiem sztuki, konserwatorem, chemikiem, grafologiem i dokumentalistą" (s. 87). Han van Meegeren był tym wszystkim, ale był też alkoholikiem, morfinistą, hipochondrykiem. Był żądny poklasku, sławy i chwały. Podczas lektury nie było chyba jednego, krótkiego momentu, w którym poczułabym sympatię dla tego człowieka. A mimo to jego historia ogromnie mnie zafascynowała i sprawiła, że zaczęłam zastanawiać się nad zasadami panującymi na rynku dzieł sztuki, które do tej pory niespecjalnie zaprzątały moją głowę. Skąd wiadomo co jest oryginałem a co kopią, kto to stwierdza, jaką mamy pewność, że obraz przez badaczy uznany za autentyk faktycznie nim jest?

"Thomas Hoving, były dyrektor nowojorskiego Metropolitan Museum of Art, ocenia, że 60% wszystkich dzieł oferowanych mu w okresie jego szesnastoletniej kadencji było "nie tym, czym wydawały się być". "New York Times" sugeruje, że czterdzieści procent wszystkich znaczących dzieł wystawianych na sprzedaż stanowią falsyfikaty. Nie jest to odkrycie ostatnich lat: już w 1940 roku "Newsweek" twierdził, że "spośród 2500 prawdziwych dzieł, które namalował Jean Baptiste Camille Corot, tylko w samych amerykańskich zbiorach jest ich ... 7800". (Wstęp, s. 9-10)
Jeśli interesujecie się sztuką, lub przeciwnie, jesteście podobnymi do mnie "lajkonikami" w tej dziedzinie koniecznie sięgnijcie po "To ja byłem Vermeerem". Myślę, że nie będziecie zawiedzeni.
Bardzo polecam!
Trzymajcie się ciepło :))

 5/6



poniedziałek, 10 lutego 2014

Sprawy różne, okołoksiążkowe :)

Wkrótce na blogu pojawi się nowy wpis merytoryczny o "To ja byłem Vermeerem" czy też (troszkę później) o dwóch ciekawych biografiach - o "Sekretnej kochance Dickensa" i "Autobiografii" Agathy Christie. Zanim to jednak nastąpi krótka notka dotycząca kilku spraw.

1. Jeśli kogoś zainteresowała Daria Doncowa i jej "Manikiur dla nieboszczyka" to spieszę poinformować, że poprzez stronę internetową Media Markt możecie zamówić 4 tomy  o Lampie Romanowej - 2,99 zł/sztuka.

2. Zamawiajcie Newslettery wydawnictw. Oczywiście dla większości miłośników książek jest to sprawa oczywista, ale jeśli ktoś tego nie zrobił to bardzo zachęcam. Na początku lutego wydawnictwo Znak robiło jednodniowe promocje i wyprzedawało książki po 9.90 (przy zakupie powyżej 69 zł - o ile dobrze pamiętam). Dzięki temu można było kupić masę świetnych tytułów z olbrzymim rabatem. Podobnie robi Wydawnictwo Literackie. Gdyby nie newsletter pewnie bym o tym nie wiedziała i nie kupiła tych cudnych książek.


3. Na początku stycznia zaczęłam używać aplikacji Instagram i strasznie mnie to używanie wciągnęło. Jeśli macie ochotę podglądać moje zdjęcia serdecznie zapraszam. Wystarczy kliknąć na właściwą ikonkę. Przy okazji zapraszam Was również na profil Książkowo Dolne na FB. Zamieszczam tam interesujące - przynajmniej dla mnie ;-) - linki i informacje. Jeśli spodobają Wam się moje profile, będę bardzo szczęśliwa :-). 


4. Jeśli podczas czytania lubicie zaznaczać najlepsze fragmenty kolorowymi karteczkami to pamiętajcie, że od czwartku w Biedronce będzie można kupić zestawy takich karteczek w przepięknych, intensywnych kolorach. Nie wiem jak Wy, ale ja mam zamiar zrobić sobie pokaźny zapas takich bloczków :-). 


To tyle z informacji różnych. Pozdrawiam Was ciepło :)


sobota, 1 lutego 2014

Chmielewska żyje i jest Rosjanką :)

Pomyślałam, że zanim wyjaśnię logikę tego nieco prowokacyjnego tytułu, najpierw zdradzę dlaczego nie przeczytałam "Konstelacji" Davida Mitchella.Otóż wcale nie dlatego, że jest to zła albo nudna książka. Nie przeczytam "Konstelacji" do końca, ponieważ jest to opowieść o 13-letnim chłopcu, którego nie byłam w stanie ani polubić, ani przejąć się jego perypetiami. Nigdy nie byłam 13-letnim chłopcem i ta historia pomimo że naprawdę zgrabnie napisana i po prostu mnie nie zainteresowała. Zachwycałam się niewątpliwym talentem autora, ale zupełnie nie obchodziło mnie co też przydarzy się Jasonovi - bohaterowi tej historii. Niemniej, będę rozglądać się za innymi książkami D. Mitchella ponieważ jego styl, sposób budowania akcji i swoboda w prowadzeniu narracji sprawiają, że mam wielką ochotę na inne jego książki, ale już o innej tematyce, np. "Atlas chmur".

A wracając do tytułu posta.....
Kilka dni temu kolega pożyczył mi pewną książkę. Nazwisko autorki - Daria Doncowa - nic mi nie mówiło, tytuł - "Manikiur dla nieboszczyka" - taki sobie, a okładka .... szczerze mówiąc koszmarna. Ale powiedział, że czyta się świetnie i są kolejne części. 

No więc przyniosłam tę książkę do domu i zaczęłam czytać. I okazało się, że to powieść rosyjskiej Chmielewskiej. To porównanie narzuca się od razu, ze względu na poczucie humoru i podobnie szaloną i zwariowaną historię kryminalną. Główna bohaterka, choć totalnie różna od bohaterek książek Chmielewskiej, zachowuje podobny poziom absurdu i szaleństwa. Oto bowiem Eufrozyna Romanowa wiedzie bogate, spokojne i nudne życie u boku ślicznego niczym model małżonka, którego wszyscy uwielbiają, a ona nie może znieść. Z natury jest słaba i chorowita, a jej jedyną rozrywką jest czytanie kryminałów. Eufrozyna jest harfistką, ale nie lubi swojej pracy i nie uważa żeby grała dobrze. Gra, bo tak się złożyło, bo tego chcieli rodzice. To oni zawsze kierowali jej życiem, wybrali studia, także męża. Teraz, kiedy obydwoje już nie żyją, pieczę nad szczęściem i bezpieczeństwem bohaterki sprawuje Małżonek-Bóstwo. Ale pewnego dnia, jej pozorny spokój zostaje zburzony przez przesyłkę. Kochanka jej męża przesyła jej tzw. seks-taśmę. Wzburzona Eufrozyna wybiega z domu bez torebki, telefonu i dokumentów. Postanawia popełnić samobójstwo, rzucając się pod samochód. Robi to jednak dość niefortunnie i jedyną szkodą jest  pobrudzone błotem ubranie. Kierująca samochodem Katja zabiera ją do siebie, co jak się potem okazuje nie jest w jej przypadku niczym dziwnym, ponieważ już wcześniej zdarzało jej się przyprowadzać do domu obcych ludzi. Eufrozyna przedstawia się jako Eulampia i tak już pozostaje. Rodzina Katii pieszczotliwie nazywa ją Lampką. I oto Lampka, która chyba nigdy nie zagotowała nawet wody na herbatę, zostaje pomocą domową. Oczywiście niesie to za sobą mnóstwo zabawnych zdarzeń, bo okazuje się że ugotowanie obiadu wcale nie jest prostą sprawą. A tu jeszcze trzeba zaopiekować się psami, kotami i pozostałym inwentarzem. Na szczęście Eulampia jest inteligentna, szybko się uczy, a co najważniejsze jest po prostu sympatyczna i czytelnik mimowolnie zaczyna jej kibicować. Na domiar złego Katja zostaje porwana, a uwolnić ją może tylko Lampka. Jako miłośniczka powieści kryminalnych rzuca się więc w wir intrygi kryminalnej i próbuje dociec dlaczego Katja została porwana i kto zamordował aktora Kostka. Żeby ułatwić sobie zadanie podaje się funkcjonariuszkę śledczą i pomiędzy gotowaniem obiadów i wyprowadzaniem psów, lata po mieście w te i we wte. Biega od jednego świadka do drugiego, od jednej poszkodowanej do kolejnej. A czytelnik goni za nią, w nosie mając nieprzyjemną moskiewską listopadową aurę.

Jeśli nie zraża Was tytuł i okładka sięgnijcie po tę książkę, bo ja przeczytałam ją z ogromną przyjemnością. Intryga kryminalna jest totalnie pogmatwana i zwariowana, ale dobrze prowadzona, bohaterowie niesamowici, a główna bohaterka pomimo początkowej mimozowatości, naprawdę sympatyczna. Ogólnie ksiąJa z pewnością rozejrzę się za kolejnymi tomami, a także za innymi książkami Darii Doncowej. Zwłaszcza, że na stronie serwisu "Zbrodnia w bibliotece" przeczytałam świetny wywiad z autorką - link TUTAJ, który bardzo Wam polecam. 

A "Manikiur dla nieboszczyka" w kategorii kryminałów oceniam na 5/6 i pędzę przeglądać katalogi biblioteczne w poszukiwaniu kolejnych tomów




niedziela, 19 stycznia 2014

Stosik styczniowy

Wiele miesięcy minęło od prezentacji moich ostatnich planów książkowych. A ponieważ w ubiegłym tygodniu wypożyczyłam wiele interesujących (tak mi się przynajmniej wydaje) książek, więc postanowiłam podzielić się z Wami moją radością :))


Od góry:
1. Marcus du Sautoy - "Poker z Pitagorasem" - Książka o tym, że matematyka jest fundamentem współczesnego świata, a także o tym dlaczego D. Beckham gra w koszulce z numerem 23, jak wygrać na loterii i jak perfekcyjnie podrobić obraz. Brzmi ciekawie? Mam nadzieję, że tak też będzie podczas lektury :)

2. Katarzyna Manikowska - "Białe drzewo" - W ramach poznawania nowych gatunków literackich postanowiłam spróbować przeczytać tę książkę, w której stare miesza się w nowym, rok 1991 z czasami króla Łokietka. Może być całkiem interesująco :)

3. Gwen Cooper - "Prawdziwa historia ślepego kota i kobiety, którą nauczył miłości..." - To książka, którą otrzymałam za udział w konkursie u Zemfiroczki i którą podczytuję od czasu do czasu.

4. Charlotte Bronte - "Profesor" - Nie tak dawno zachwycałam się "Lokatorką Wildfell Hall" Anne Bronte i liczę, że ta książka również przypadnie mi do gustu, bo klimat jest pewnie podobny.

5. i 6. Hanna Kowalewska - "Góra śpiących węży" i "Maska arlekina" - czyli kontynuacja "Tego lata w Zawrociu", na które to książki czekałam bardzo długo, bo w bibliotece ciągle brakowało drugiego tomu. Wreszcie mam :)

7. David Mitchell - "Konstelacje" - Po licznych zachwytach nad "Atlasem chmur" postanowiłam zapoznać się z twórczością tego pisarza. "Konstelacje" to opowieść o 13-letnim uzdolnionym i wrażliwym chłopcu mieszkającym w małym miasteczku. W tle twarde rządy M. Thatcher i wojna o Falklandy.

8. Harry Mulisch - "Zamach" - Książka kupiona na bibliotecznej wyprzedaży za symboliczną złotówkę. Jest to historia zamachu na inspektora policji - faszystę i kolaboranta - dokonanego u schyłku wojny. Na podstawie tej książki powstał film nagrodzony Oscarem.

9. Józef Hen - "Nowolipie. Najpiękniejsze lata" - Wspomnienia, w których Autor wraca do dzieciństwa w przedwojennej, wielokulturowej Warszawie i dorastania w czasie wojny. Myślę, że warto.

10. Frank Wynne - "To ja byłem Vermeerem" - Opowieść o wybitnym fałszerzu XX wieku, który wolał umrzeć niż przyznać kim jest. Zapowiada się mega-interesująco :)

Ciekawa jestem, która książka najbardziej Was zainteresowała. Czytaliście już którąś z nich? Warto czy odpuścić?



niedziela, 12 stycznia 2014

"Ogród wieczornych mgieł" - Tan Twan Eng




Tytuł: "Ogród wieczornych mgieł"
Autor: Tan Twan Eng
Tłumaczenie: Ewa Rajewska
Tytuł oryginału:"The Garden of Evening Mists"
Wydawnictwo: Znak Nova Litera
Data wydania: 2013
Liczba stron: 448











 Z okładki:
Zmysłowa i intelektualna uczta, która uwiodła jurorów prestiżowej nagrody literackiej Man Booker Prize 2012.
Młoda kobieta, Yun Ling, nosi w sobie tajemnicę, przepełnia ją ból, z którym nie potrafi sobie poradzić.
Aritomo jest wybitnym projektantem ogrodów, artystą, którego kunszt docenił sam cesarz Japonii. Przypadkowe spotkanie tej dwójki zmienia ich życie. Choć cenią sobie swoją samotność, rodzi się między nimi piękna, ale i krucha relacja. Początkowo niechętnie, potem z coraz większym zaangażowaniem, Aritomo wprowadza Yun Ling w wymagające skupienia arkana sztuki projektowania ogrodów. Czy to nieomal mistyczne zajęcie pozwoli Yun Ling pogodzić się z przeszłością? Czy można zakląć w harmonii ogrodu miłość, cierpienie i tęsknotę za najbliższą osobą? Znaleźć wyzwolenie? Piękna i zmysłowa historia Yun Ling i Aritomo, rozgrywająca się w egzotycznej scenerii Malezji, zabiera czytelnika w niezwykłą, porywającą literacką podróż przez czas, uczucia, historię.

Na "Ogród wieczornych mgieł" miałam ochotę jak tylko w zapowiedziach wydawniczych zobaczyłam przepiękną, nastrojową okładkę i nazwisko autora, które nic mi nie mówiło, ale którego pochodzenie (malezyjskie) zapowiadało oryginalną i ciekawą lekturę. Trochę też obawiałam się czy nie będzie to jakaś ckliwa, baśniowa historyjka.
Na szczęście nie. Książka jest wyjątkowa i pomimo pięknej okładki nie jest ani miła, ani słodka, raczej smutna i zapadająca w pamięć na długo. Tego jestem pewna. Jej akcja toczy się bardzo niespiesznie i nie da się jej czytać w pośpiechu i gwarze. Wymaga skupienia i ciszy, dopiero wtedy można docenić piękno języka i misterną konstrukcję książki. Losy głównych bohaterów są odkrywane przed czytelnikiem bardzo powoli, z niemalże chirurgiczną precyzją, a akcja nie jest ułożona chronologicznie.Obydwoje skrywają liczne tajemnice i niechętnie dzielą się swoimi przeżyciami. Dopiero wspólna, wielogodzinna praca w ogrodzie zbliża ich do siebie.  
Ciekawe, zwłaszcza dla takiego "lajkonika" jak ja, jest tło historyczne tej powieści. Malaje, które najpierw były posiadłością brytyjską, później w czasie II wojny przeżyły okupację Japońską, w 1963 roku zostały przekształcone w Malezję. Historia tego regionu ma zasadnicze znaczenie dla losów głównych bohaterów, zwłaszcza dla Yun Ling, która wraz z siostrą Yun Hong kilka lat spędziła w japońskim obozie pracy. Niestety dla pozostałych więźniów, była jedyną ocalałą. Te traumatyczne przeżycia rzuciły cień na całe jej życie i nie pozwoliły o sobie zapomnieć. By uczcić pamięć o siostrze postanawia założyć japoński ogród, który był marzeniem Yun Hong. Żeby to zrobić potrzebuje pomocy japońskiego ogrodnika. Aritomo, były ogrodnik cesarza Japonii nie chce stworzyć takiego ogrodu, ale obiecuje nauczyć ją tej trudnej sztuki, żeby sama mogła to zrobić. W ten sposób Chinka i Japończyk rozpoczynają współpracę, przy okazji ucząc się wiele o sobie i znajdując swoiste ukojenie.  
"....Ogród powinien docierać do głębi. Odmienić serce, zasmucić je, uszlachetnić. Jego rolą jest skłonić nas do zadumy nad przemijalnością wszystkiego, co nas otacza - mówię. Ten szczególny punkt w czasie, kiedy ostatni liść już-już ma opaść, gdy ostatni płatek już-już ma się osypać, ten moment zawiera wszystko, co w życiu piękne i bolesne." (s. 221) 
 
Wady? 
Są momenty, kiedy książka jest trochę przegadana i rozwlekła. Czasami nie rozumiałam jakimi ścieżkami Autor prowadzi czytelnika i dokąd zmierza ta historia. Ale tak naprawdę to tylko drobiazgi, bo książka jest napisana tak pięknym językiem, że właściwie żadna dłużyzna nie przeszkadza, jeśli tylko można dłużej delektować się misternością zdań w dobrym azjatyckim stylu. 

Jeśli zdecydujecie się sięgnąć po "Ogród wieczornych mgieł" z pewnością miło spędzicie czas i poznacie historię regionu, z naszego punktu widzenia, bardzo egzotycznego, którego historia była niekiedy równie dramatyczna jak nasza. 
Ze swojej strony bardzo polecam i daję tej powieści 5/6


poniedziałek, 6 stycznia 2014

Dziewczyna w błękitnej sukience - Gaynor Arnold







Tytuł: "Dziewczyna w błękitnej sukience"
Autor: Gaynor Arnold
Tłumaczenie: Julia Gryszczuk-Wicijowska
Tytuł oryginału:"Girl in a Blue Dress"
Wydawnictwo: Znak Nova Litera
Data wydania: 2012
Liczba stron: 512










Ach, jak mnie denerwowała ta książka i jak bardzo irytowali mnie główni bohaterowie, których nie mogłam polubić czy zrozumieć. A mimo to nie mogłam oderwać się od "Dziewczyny w błękitnej sukience" autorstwa Gaynor Arnold. Pewnie wielu z Was wie, że nie jest to taka zwyczajna historia, tylko zbeletryzowana - i jak mówi Padma (a ja jej wierzę) dosyć luźno potraktowana - biografia Karola Dickensa i jego żony. Autorka zmieniła nazwiska i imiona bohaterów i on nazywa się Alfred Gibson, a ona Dorothea.

Kiedy się poznają on jest młodym literatem - bardzo zdolnym, ale bez grosza przy duszy. Ona zaś młodziutką dziewczyną z bogatego domu - ładną i miłą, choć niezbyt bystrą. Widocznie takiej żony Alfred szukał, bo po krótkim narzeczeństwie młodzi pobierają się i przeprowadzają do pierwszego wspólnego domu. Na początku wszystko układa się bardzo dobrze, są szczęśliwi i zakochani. Z czasem jednak różnica charakterów uwydatnia się coraz bardziej i państwo Gibsonowie oddalają się od siebie. Dorothea jest zawsze zmęczona, w ciąży lub w połogu, a Alfred uwielbia towarzystwo i potrzebuje uznania innych ludzi. Lubi mówić o sobie Jeden Jedyny lub Wielce Poważany. Jego ciężka, codzienna praca nad tekstem przynosi efekty w postaci gromadzonego majątku, większych domów i większej liczby osób otaczającej pisarza. Tymczasem żona, która nie dorównuje mu intelektem czy swobodą konwersacji zaczyna ciążyć i przeszkadzać.
Nie wiem, które z nich irytowało mnie bardziej. Czy Dorothea - taka nijaka, bezwolna, mdła i wiecznie śpiąca i zmęczona, czy Alfred - postać bardzo skomplikowana. Z jednej strony zadufany pyszałek, karmiący się uwielbieniem tłumów, w domu zmieniający się w domu w nieprzyjemnego Pana Najmądrzejszego. Z drugiej człowiek niezwykle pracowity, utalentowany, potrafiący czarować otoczenie swoim humorem i miłym sposobem bycia. 
Pomimo pewnych braków - jak choćby nie do końca przekonywujący rys charakterologiczny niektórych bohaterów, książka jest dobrze napisana, bardzo wciągająca i elektryzująca. Ciągle byłam ciekawa co dalej, jak też ułożyły się ich losy. Myślę też, na moją ocenę złożyła się także ciekawa konstrukcja tej powieści. Narratorką jest Dorothea, którą poznajemy w dniu pogrzebu słynnego męża. Jednak nie kroczy ona wraz z orszakiem pogrzebowym, tylko siedzi w swoim pokoju i gra na pianinie.
"Dziś jest pogrzeb mojego męża. W ostatniej drodze towarzyszy mu połowa Londynu, a ja siedzę sama w pokoju na piętrze. Przypuszcza, że powinnam szaleć ze złości, ale to Kitty przemierzała pokój nerwowym krokiem i gniewała się na mnie. "Nie mogą Ci zabronić - powtarzała co chwila. - Nie odważą się odprawić wdowy po nim". Miała oczywiście rację. Gdyby się tam pojawiła, musieliby uznać moje prawa i zaciskając zęby, robić dobrą minę do złej gry. Nie mogłam się jednak zmusić do paradowania przed nimi, siedząc w czarnej sukni w czarnym powozie, do wsłuchiwania się w stłumiony stukot kopyta i spazmatyczny szloch tłumów." (s. 7)
 Zdradzanie całej fabuły byłoby przysłowiowym "strzałem w kolano" więc oczywiście tego nie zrobię, ale bardzo zachęcam Was do lektury tej książki. Myślę, że podobnie jak ja, po "Dziewczynie w błękitnej sukience" nabierzecie ochoty na poznanie prawdziwe biografii Karola Dickensa i nie poprzestaniecie na fikcji literackiej, choćby nie wiem jak ciekawej.

4+/6



 

środa, 1 stycznia 2014

Na Nowy Rok!!



 
Przed nami nowy, 2014 rok. 
To jaki będzie, zależy od nas samych. 
Życzę Wam, żeby był to rok pełen radości, 
spełnionych marzeń i zrealizowanych pomysłów 
i żeby każdy kolejny dzień był lepszy od poprzedniego.  



A teraz czas na podsumowanie mijającego - 2013 roku. 
Myślałam, że nie będę w tym roku robić żadnych podsumowań, bo żadna z książek nie jest to jedną jedyną. A potem zajrzałam do spisu książek przeczytanych w 2013 roku i dotarło do mnie jak bardzo się myliłam. Okazało się, że mijający rok, był rokiem kilku książkowych perełek, które omyłkowo uplasowałam w 2012 roku. 

Tak więc zaczynamy .... 

Żeby niczego nie pominąć wymyśliłam sobie kilka kategorii. Oto one: 

Wyzwania: 
W tym roku wzięłam udział w jednym wyzwaniu czytelniczym: Z półki 2013. Ku własnemu zaskoczeniu przeczytałam 16 książek własnych, co oznacza że wspięłam się na 4 poziom!!!! 
Cieszę się ogromnie zwłaszcza, że obstawiałam około dziesięciu. Były to: 
1. "Mma Ramotswe i łzy żyrafy" - Alexander McCall Smith
2. "Śniadanie u Tiffany`ego - Truman Capote
3. "Dziewczyna z muszlą" - Tracy Chevalier  
4. "Korona śniegu i krwi" - Elżbieta Cherezińska
5. "Nikt nie widział, nikt nie słyszał" - Małgorzata Warda
6. "Kuchnia Franceski" - Peter Pezzelli 
7. "Opowieści przy kawie" - Alexander McCall Smith
8. "Strzeż się psa" - Izabela Szolc
9. "Miłość buja nad Szkocją" - Alexander McCall Smith
10. "Świat według Bertiego" - Alexander McCall Smith
11. "Oczyszczenie" - Sofi Oksanen
12. "Sanatorium" - Małgorzata Saramonowicz
13. "Zwyczajne życie" - Joanna Chmielewska
14. "Nieznośna lekkość maślanych bułeczek" - Alexander McCall Smith
15. "Mieć siedem lat" - Alexander McCall Smith
16. "Święta z kardynałem" - Fannie Flagg


Najlepsza seria: 
W tej kategorii miałam chyba największy problem, bo serie uwielbiam i już. Przywiązuję się do bohaterów, lubię śledzić ich dzieje, a jeśli są warci polubienia i zapadają w pamięć to tym wyższa moja ocena. W tym roku czytałam 3 serie: 
"44 Scotland Street" Alexandra McCall Smitha
Kryminały z inspektorem Jurym Marthy Grimes
serię o Fjällbace Camilli Lackberg
Dwie pierwsze serie uwielbiam jednakowo mocno i nagradzam je równorzędnym pierwszym miejscem. Choć kryminały z Patrikiem i Ericą też bardzo polubiłam i słucham ich namiętnie od kilkunastu tygodni. 
Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że przeczytałam też jedną książkę z serii "Kobieca Agencja Detektywistyczna nr 1" Alexandra McCall Smitha i gdybym przeczytała jeszcze jeden tom, to z pewnością ta seria by wygrała, bo Mma Ramotswe pokochałam najmocniej. Niestety nie mogę jej wziąć pod uwagę, ale może w przyszłym roku ..... :)

Największe książkowe zaskoczenie roku: 
Długo myślałam na wyborem zwycięzcy w tej kategorii, ale chyba najbardziej skłaniam się ku "Poniedziałkowym dzieciom" Patti Smith. Nowojorska bohema, młodzi artyści bez grosza w kieszeni - na pozór tematyka, która zupełnie mnie nie interesuje, a mimo to książka wciągnęła mnie maksymalnie i nie mogłam przestać o niej myśleć przez długi czas. Dodatkowy plus dla Danuty Stenki za doskonałą interpretację w wersji audio.
 
Książka najbardziej wyczekiwana: 
Oczywiście i niezmiennie Jacek Dehnel. Tym razem z utęsknieniem czekałam na "Młodszego księgowego", który dostarczył mi nie tylko mnóstwo wiedzy, ale także rozrywki na wysokim poziomie. O mały, malutki włosek byłaby to książka roku, ale niestety był ktoś lepszy. 


Książka roku: 
1. Dzienniki (fragmenty) - Sandor Marai - link do recenzji tutaj
2. "Młodszy księgowy" - Jacek Dehnel - link do recenzji tutaj
3. "Korona śniegu i krwi" - Elżbieta Cherezińska - link do recenzji tutaj  



 
Tu właściwie nie ma co tłumaczyć, wszystko co chciałam powiedzieć o tych książkach i ich autorach jest w recenzjach. Każde z tych dzieł jest doskonałe (choć w zupełnie innym stylu). Zwyciężył Sandor Marai, gdyż po pierwsze jest klasą samą dla siebie i przegrać z nim nie jest dla nikogo wstydem, a po drugie nie można nie docenić takiej wiedzy, erudycji i warsztatu. No po prostu nie można i już.


To by było na tyle, jeśli chodzi o podsumowanie 2013 roku. 
Teraz czekam z nadzieją na nowe odkrycia i zachwyty i mam nadzieję, 
że rok 2014 będzie równie dobry lub lepszy. 
Czego i Wam i sobie życzę :))




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...